
Lot do Kraju Kwitnącej Wiśni.
Niedziela, 7 kwietnia
Boeing 787 linii United startuje z chicagowskiego lotniska O'Hare o godzinie 12:50 w południe, zgodnie z rozkładem lotów, a nasza dwunastoosobowa grupka wycieczkowiczów ma do pokonania 6,305 mil, czyli 10,147 kilometrów. Różnica czasu do miejsca docelowego jest naprawdę wielka, gdyż w Tokio chronometry wskazują 14 godzin później! Innymi słowy dzisiejsza doba potrwa.... 38 godzin, a przy okazji, na 180 południku mijamy słynną (pamiętacie "W 80 dni dookoła świata" Juliusza Verne?) Międzynarodową Linię Zmiany Daty! Dla większości z nas będzie to jeden z najdłuższych dni w życiu!
Patrzę za okno; samolot unosi nas nad Duluth, kanadyjski Winnipeg, Manitobę, północną Albertę i w końcu ponad moją ukochaną Alaską, gdzie błękitnieje bezchmurne niebo. Poniżej aż razi biel śniegu i lodowców, rozpoznaje tak bardzo mi znajome szczyty, góry, rzeki, miasteczka... Fruniemy ponad parkiem narodowym Wrangla św. Eljasza, mijamy Fairbanks, za oknem widać McKinleya, zamarznięte delty wielkich rzek i w końcu Morze Beringa.
Mając 13 godzin i 5 minut lotu z rozmarzeniem oddaję się wspomnieniom sprzed 40 lat, gdyż w sierpniu 1985 miałem przyjemność prowadzić do Japonii 11-osobową grupę studentów z krakowskiego Almaturu. Zgoła inne to były czasy; gierkowskie przydziały $130 na osobę musiały nam wystarczyć na przeżycie całego miesiąca w bardzo drogim jak na nasze ówczesne kieszenie Kraju Wschodzącego Słońca. A w planie mieliśmy wtedy noclegi i transport od Nikko aż po Hiroszimę. Polityczne przemiany stworzyły w końcu godziwe warunki podróżowania, kiedy "kosmiczne" niegdyś ceny znormalniały, posiadaczy polskiego paszportu przestał obowiązywać wymóg wiz, a z Chicago mamy do dyspozycji kilka lotów dziennie non-stop do Tokio.
Czas mija nieubłaganie, mimowolnie przekroczyliśmy 180 południk, nastał więc poniedziałek, 8 kwietnia. Lecimy niemal przez środek Morza Beringa, w stronę Kamczatki. Na wysokości wyspy Hokkaido obniżamy pułap i łagodnie lądujemy na lotnisku Haneda, niemalże w centrum tokijskiej metropolii.
Odprawa wizowa jest sprawna, dostajemy darmowe wizy turystyczne, odbieramy bagaż i wychodzimy na salę przylotów. Ustawiamy się w kolejce, tym razem do wymiany pieniędzy, gdzie za $1 dostajemy dzisiaj 138 jenów. Wymieniamy po 300-400 na osobę, co - jak się okazało - generalnie wystarczyło aż do końca wycieczki. Wygodnym ekspresem Tokio Monorail jedziemy pół godziny do stacji Hamamasutcho, przechodzimy przez ulicę dostrzegając drapacze chmur naszego hotelu, nazwijmy go Wieże Szogunów. W recepcji są już przygotowane koperty z kluczami i bloczki śniadaniowe.
Różnica czasu od Chicago jest spora, jednak mimo trudów długiej podróży część z nas wyjeżdża na 39 piętro do restauracji z tarasem widokowym na fantastycznie oświetlone, wielkie miasto. Pijemy świetne lokalne piwo Sapporo "z kija", a po takiej dawce energii ruszamy jeszcze "na miasto", aby podziwiać światła renomowanej dzielnicy Ginza, coś jak Times Square w Nowym Jorku.
I w końcu, znużeni podróżą powracamy do wygody hotelu. Pokoje są dość duże jak na japońskie warunki, mają po 2 łóżka, telewizory, telefony, lodówki, a łazienki... to kolejna technologiczna klasa; np. z regulacją temperatury sedesu!
Ze spaniem mamy oczywiście problemy; 10 wieczór to dla naszych rozregulowanych organizmów nadal godzina 8 rano, i to następnego dnia! O północy czujemy się jak o 10 przed południem. I jak tu spać, pomimo niewątpliwego zmęczenia.
Kraj Kwitnącej Wiśni od strony kuchni
Nasze rozregulowane organizmy wybudziły się zgodnie z biologicznym zegarem, czyli w środku japońskiej nocy. Taka sytuacja przynosi jednak zaskakujące korzyści, gdyż już o 5:30 rano (wyspani i wypoczęci!) ustawiamy się w kolejce do - jednej z sześciu - restauracji w naszym hotelu w Tokio. Pełnia sezonu turystycznego trwa, wiśnie nadal kwitną, więc całe tłumy przewijają się przez lobby o śniadaniowej porze.
Do dyspozycji mamy imponujący wybór - serwują tutaj bufet: japoński, chiński, europejski, amerykański, plus dodatkowe stoiska, m.in. z kawą i pysznymi ciastkami. Analiza jedzenia w Japonii jest o tyle ważna, że wielu ludzi waha się z wyjazdem z obawy o skazanie na "miskę ryżu z wodorostami". Nic bardziej błędnego; w renomowanych restauracjach w Kraju Wschodzącego Słońca mamy powszechny dostęp do jajecznicy z boczkiem, bułek z serem, jajek na twardo, na miękko, do kurczaka z ziemniakami, frytek i omletów z warzywami. Są tutaj liczne McDonald'sy, KFC, Subway'e, do wyboru, do koloru... Steki też są popularne, chociaż z cenami nieco wygórowanymi. Przez tydzień można bez obaw przeżyć.
Na uwagę zasługują ryby, w ogromnym wyborze i niedrogie; w restauracji na lotnisku w Tokio zapłaciłem niecałe $10 za solidną porcję smażonej makreli z ryżem, z zupą z małży, kawałkami omleta, przystawkami w postaci parzonych liści szpinaku, z chrzanem, jarzynami i puszką piwa na dokładkę.
Osobiście uważam, że zwiedzanie każdego egzotycznego kraju polega również na dogłębnej degustacji lokalnej kuchni. Z komentarzy pod moimi postami zamieszczanymi na bieżąco na fejsie wynika, że sporo naszych krajanów marzy też o pizzy lub polskim posiłku tutaj, w Japonii. A przecież warto się przemóc i rozszerzyć kulinarne horyzonty smakując świeżo przyrządzone sushi lub sashimi, z wodorostami, z japońskim chrzanem wasabi, z fasolką edamame czy fermentowaną soją. Do tego zupę miso i rameny - buliony z makaronem i przystawkami zarówno w wersji mięsnej jak i roślinnej! Ponieważ Japonia to kraj wyspiarski, absolutnie warto skosztować kalmary i ostrygi z grilla a także fantastycznie przyrządzane ryby, jak chociażby smażonego węgorza onagi, surowego tuńczyka żółtopłetwego czy zapiekane ośmiorniczki. Głębia smaków zachwyca - jako że miejscowi kucharze reprezentują finezyjną sztukę kulinarną, przekazywaną z pokolenia na pokolenie od dwóch tysięcy lat!
Jednego z najmocniejszych doświadczeń smakowych na Wyspach Japońskich dostarczają - bez cienia wątpliwości - wizyty w restauracji, gdzie funkcjonuje swoisty transporter podsuwający talerzyki z sushi dosłownie pod sam nos. Bary sushi z taśmą, po której krążą porcje tego przysmaku stały się znakiem rozpoznawczym kulinarnej Japonii. Wybór ogromny, świeżutkie dania przyrządzane są na naszych oczach i dokładnie opisane, z językiem angielskim włącznie! Trudno oprzeć się pokusie i nie zaliczyć przynajmniej tuzina tych kulinarnych arcydzieł, zwłaszcza w Kioto!
A do tego wyrafinowanego jedzenia dochodzą jeszcze napoje z nieodłączną, zieloną herbatą, której kosztowanie jest w gruncie rzeczy ceremonią zasługującą na osobny artykuł (obiecuję, że napiszę).
Spożywając posiłki w restauracjach "na mieście" zauważamy, że Japończycy piją najczęściej piwo i sake. Lokalne piwo jest smaczne, z bogatym wyborem marek, z najlepszymi: Kirin, Sapporo i Asahi. W chłodne dni - jak na początku naszego pobytu w Kamakurze i w Nikko - wygrywała zdecydowanie sake na gorąco, skutecznie chroniąc nas przed ewentualnym przeziębieniem. Można również rozchylić nieco sakiewkę i zafundować sobie wyborną japońską whisky, ale to z kolei koliduje z intensywnym programem zwiedzania, więc w tym przypadku polecam umiar i powściągliwość.
Reasumując, ani jedzenie, ani picie nie stanowi w Japonii żadnego problemu nawet dla turystów najbardziej odpornych na smakowe cuda tego wielkiego i pięknego świata.
Ceremonia herbaty
Poniedziałek, 8 kwietnia.
Kiedy dobiegła końca nasza wizyta w Złotym Pawilonie w Kioto, mogliśmy spocząć w altanie Sekkei przy stołach pokrytych czerwonym suknem, aby zaznajomić się z niezwykle tutaj istotną ceremonią picia herbaty, zwaną chado lub chanoyu.
Chado to ważna część japońskiej sztuki i duchowej kultury, aczkolwiek wywodzi się... ze starożytnych Chin, skąd buddyzm przybył na Wyspy w VIII wieku. W wieku XII mnisi sprowadzili sadzonki herbaty, po czym wyprodukowali "matcha", czyli proszek powstały po zagotowaniu i wysuszeniu oryginalnych, japońskich już liści. To właśnie matcha wykorzystywana jest podczas ceremonii chado, z zaznaczeniem, aby do parzenia nie używać wrzątku, ale po zagotowaniu wody lekko ją przestudzić i dopiero wtedy zalać wiórka! Nie używa się ani cukru, ani mleka, ani żadnych innych dodatków. Herbata zielona jest sfermentowana, czarna natomiast - nie jest.
"Drogę herbaty" upowszechnił na Wyspach Japońskich szogun Ashikaga Yoshimitsu (twórca Złotego Pawilonu) oraz mnich buddyjski Murata Juko, lecz ścisłe reguły dopracował mistrz Sen-no Rikyu (1521-1591). Herbatę uważa się w Japonii za napój, którego picie sprawia przyjemność poprzez smak, zapach i jej kolor. Według zasad, ceremonia chado winna przebiegać w skromnym pomieszczeniu w starannie skomponowanym ogrodzie, tworzącym nastrój oderwania od codzienności. Wnętrze pokoju nie powinno zawierać elementów rozpraszających uwagę gości, którzy powinni się skupić na odpowiednio wyeksponowanej sentencji zen. Każdy inny temat jest traktowany jako brak taktu. Kiedy gospodarz przygotowuje poczęstunek herbatą, goście prowadzą rozmowę, którą powinna cechować harmonia, spokój, czystość i szacunek. Tego typu dialog prowadzi bowiem do samodoskonalenia.
Istnieje w buddyzmie termin Roji odnoszący się do stanu oświecenia, całkowicie wolnego od jakichkolwiek skalań. Zgodnie z tym mistrz Rikyu, nadał nazwę Roji ogródkom, poprzez które goście idą do herbacianego pawilonu. W ogrodzie Roji zaproszeni myją dłonie świeżą wodą i płuczą usta, wszystko z gracją i wdziękiem. Tak oczyszczeni mogą wejść do królestwa Czystej Krainy, którym jest pokój herbaciany.
Procedura podawania herbaty jest szczegółowa; gospodarz - i mistrz ceremonii jednocześnie - po kolei rozpala ogień, wlewa chochelką wodę do kociołka, bambusową łyżeczką nasypuje z pojemniczka wiórka matchy do czarki, nabierając wrzątek czerpakiem zalewa herbatę w miseczce, bambusową trzepaczką miesza ją tak, aż na powierzchni pojawi się pianka, w końcu z głębokim ukłonem podaje napój gościowi. Ważne, aby wszystkie wymienione czynności były wykonywane perfekcyjnie; owa wirtuozeria to najważniejszy element chanoyu. Smak herbaty nie jest najistotniejszy, lecz sposób prowadzenia dialogu i elegancja gestów podczas zaparzania; ruchy mogą być łagodne i półkoliste, bądź też proste i urywane; zależąc od osobowości gospodarza.
Czarkę z napojem przyjmujemy prawą ręką, dziękując gospodarzowi przestawiamy miseczkę do lewej dłoni, dwukrotnie ją obracamy zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara i pijemy herbatę do dna. Do pełnego zrozumienia filozofii "ścieżki herbaty" trzeba jednak zaznajomić się z dziełem Namboroku, z naukami mistrza Rikyu, dowiadując się, że ceremonia chanoyu to część praktykowania nauk Buddy i pomoc w osiągnięciu oświecenia. Lecz ceremonia herbaty to przede wszystkim działanie w naszym codziennym życiu. Dlaczego nieustannie spoglądamy w przyszłość, przepuszczając "właśnie tę chwilę", teraz? Istota herbacianej sztuki to: czerpać wodę, zbierać drwa, przygotowywać wrzątek i parzyć herbatę. Ofiarować czarkę herbaty Buddzie, a resztę podzielić między pozostałych gości, umieścić kwiat w wazonie i zapalić kadzidło.
Mistrzowie Chanoyu twierdzili, że "ścieżkę herbaty" docenią tylko ci, którzy uczynili z niej część swojego istnienia i starali się dostosować codzienne życie do wyrafinowania, jakie panuje w pawilonie herbacianym. Mistrzowie ceremonii uczynili przy okazji bardzo wiele dla architektury i dekoracji wnętrz, projektując między innymi wszystkie sławne ogrody japońskie w Kioto.
Tu i teraz, w kwietniowe południe 2024, w pawilonie Sekkei, na terenie niegdysiejszej rezydencji szoguna Ashikaga Yoshimitsu, pośród tysięcy przechodzących turystów, nie mamy warunków ani na filozoficzne rozważania ani na zachowanie etykiety. Ale zaczynamy rozumieć, jak proste na ogół parzenie herbaty stało się dla Japończyków głębokim, duchowym przeżyciem. Co za niepojęty naród!
Z wizytą u Buddy w Kamakura
Wtorek,9 kwietnia
Wyspani i wypoczęci jedziemy do miasteczka Kamakura, korzystając z lokalnej kolejki linii Yokosuka. Bratamy się z tubylcami, podglądając sceny z codziennego życia Japończyków, którzy w ogromnej większości korzystają z publicznego transportu, niedrogiego i świetnie zorganizowanego.
Widzimy uczniów w mundurkach, biznesmenów pod krawatami i dzieciaki jak zabawki, śpiące na ramionach mamy, a po drodze mijamy miasta o znanych nazwach; Kawasaki i Yokohama. Na przystanku Kamakura przesiadamy się do zabytkowej ciuchci firmy Enoden, aby po kilku minutach wysiąść na stacji Hase w... strumieniach ulewnego deszczu!
Nakładamy płaszcze, chwytamy za parasolki i kierujemy się prosto do świątyni ze słynnym posągiem Buddy Daibutsu.
Kamakura jest jednym z najświętszych miejsc w Japonii, kiedy w 1192 rzeczywista (militarna) władza państwa przesunęła się z cesarskiego Kioto właśnie tutaj. Pod koniec XII wieku sytuacja polityczna państwa uległa komplikacji, gdy cesarz przestał wykazywać zainteresowanie sprawami prowincji, zwłaszcza problemami zwaśnionych rodów. Właściciele ziemscy poczęli tworzyć własne armie załatwiając zbrojnie wewnętrzne dysputy. Najpotężniejszy możnowładca - Yoritomo Minamoto - wyszedł zwycięsko z domowych wojen w 1185 roku, przyjął tytuł szoguna i założył stolicę państwa w Kamakura rozpoczynając spokojny, 150-letni okres w dziejach japońskiego cesarstwa. Stworzył rozbudowany system administracyjny i kwaterę główną wojsk. Minamoto skutecznie nakłonił cesarza do wyznaczenia zarządców wojskowych i majątkowych w poszczególnych prowincjach, co w perspektywie wzmocniło szogunat i osłabiło pozycję boskiego władcy.
Jakie konsekwencje wynikają z tego dla nas, przeciętnych turystów? Otóż pomimo dyktatorskich, wojskowych rządów szogunat otaczał religię troskliwą opieką sprawiając, że w Kamakura kwitło rzemiosło i sztuka. Dzisiaj, w tym niewielkim mieście istnieje aż 65 buddyjskich świątyń i 19 szintoistycznych chramów!
Podejście wąskimi uliczkami Kamakury do świątyni Kotoku-in zajęło nam 10 minut w strugach deszczu. Płacimy za wstęp i wchodzimy do dziedzińca, aby ujrzeć na własne oczy najbardziej obfotografowany posąg Buddy w Kraju Wschodzącego Słońca - słynny Daibutsu, Budda Amitaba. Pochodząca z 1252 roku rzeźba czyni ogromne wrażenie, posąg posiada ponad 13 metrów wysokości i pomimo masy 121 ton sprawia wrażenie lekkości. Dzieje się tak za sprawą sztuczek zastosowanych przez autorów tego dzieła. Górna część ciała jest nieproporcjonalnie duża i pochylona do przodu, co stwarza korzystną perspektywę i odczucie swojego rodzaju intymności przy zbliżaniu się do posągu. Oczy Buddy ustawione są horyzontalnie, postać ustawiona w pozycji medytacyjnej wydaje się spozierać do przodu, nieco w dół. Półokrągłe brwi harmonizują z kształtem oczu, długimi uszami i - prostym jak u Greków - "jońskim" nosem. Zwracamy też uwagę na delikatny wąsik ponad z lekka uśmiechniętymi ustami Buddy. Głowa postaci pokryta jest włosami zakręconymi w 656 loków. Węzeł z czystego srebra wystający ze środka czoła to źródło światła lub oko mądrości.
Można wstąpić do środka rzeźby aby stwierdzić, że składa się ona z wielu płyt odlanych z brązu. Autor tego wspaniałego posągu jest znany tylko z nazwiska, Ono Goroemon, nic bliższego jednak o nim nie wiemy. Dla zaspokojenia ciekawości notuję kilka danych: długość oka wynosi 1 metr, ust - 82 cm, uszu - 1.9 metra.
Historia powstania tego posągu jest bardzo ciekawa. Inadano-Tsubone, służka szoguna Yoritomo była buddystką, która po śmierci swojego pana zapragnęła wybudować posąg Buddy. Z poparciem mnicha Joko podróżowała po kraju zbierając fundusze. W 1238 ruszyła praca nad konstrukcją dzieła. Pięć lat później ukończono pierwszy, drewniany posąg, zniszczony jednak przez sztorm w 1248 roku. Po katastrofie zdecydowano o budowie rzeźby z brązu i w 1252 odsłonięto posąg, który mamy szczęście podziwiać obecnie. Dlaczego mowie o szczęściu? Stojąca dzisiaj na wolnym powietrzu rzeźba znajdowała się pierwotnie wewnątrz drewnianej świątyni, niszczonej przez trzęsienia ziemi, burze i fale tsunami. Działo sie tak w 1248, 1335, 1368 i w 1495 roku. Posąg pozostał jednakże nienaruszony, nawet podczas kataklizmu z 1923 roku.
Na terenie świątyni Kotoku-in jest sklep i kafejka z napojami, włącznie z sake i z piwem które można wypić na miejscu! Trwa gorączkowy zakup pamiątek, a ja w tym czasie zachwycam się ogrodem i cudnymi kwiatami, które właśnie teraz upiększone zostały kroplami opadającego deszczu!
Wiosna w Kamakura, świątynia Hasedera.
Wtorek, 9 kwietnia
Hasedera, buddyjska świątynia bogini miłosierdzia, szczyci się malowniczym położeniem na stokach zalesionego wzgórza. Jej główny pawilon ochrania wspaniały posąg 11-głowej bogini Kannon, znanej powszechnie w Indiach jako Awalokiteśwara.
Od rana leje jak z cebra; z parasolkami w ręku, spacerowym krokiem podchodzimy schodkami od razu pod główną świątynię: Kannon-dou. Jej konstrukcja jest znakomita: ozdobne, kryte kafelkami dachy, ściany z fantazyjnymi oknami, a wewnątrz - ów słynny posąg.
Wieść niesie, że w 721 roku mnich Tokudo Shonin wyrzeźbił dwie identyczne figury z wielkiego pnia drzewa kamforowego; jedna dostała się do świątyni w Yamato a drugą uroczyście wrzucono do oceanu z prośbą, aby powróciła w przyszłości niosąc ludziom pomoc. Po szesnastu latach morze wyrzuciło świętą figurę na brzeg. Od tamtej pory jedenastogłowa Kannon znajduje się w Kamakura, wzbogacona o złotą pokrywę dodaną przez szoguna Ashikaga Takauji w 1342 roku.
Rzeźba liczy blisko tysiąc trzysta lat, a jej lekkość zdumiewa każdego przybysza. Posąg mierzy 9 metrów wysokości, Kannon posiada po trzy głowy z lewej strony, z prawej i z przodu oraz jedną z tyłu i jedną u szczytu. Tylu właśnie głów potrzeba, aby znieść ogrom ludzkich cierpień!
Na lewo od świątyni Kanon-dou jest taras z widokiem na półwysep Miura, ocean i domki przy plaży Yuigahama. Znajduje się tutaj również niewielka, typowo japońska restauracja, gdzie - nieco przemoczeni - wstępujemy na chwilę. Przytulne wnętrze i gorąca sake dodaje sił na dalszy spacer po cudnych, świątynnych ogrodach! Wszystko kwitnie, a deszcz dodał nieoczekiwanej wartości w postaci kropel wody skrzących się na płatkach kwiatów i na liściach. Takiego efektu nie znajdziesz w słoneczny dzień, chociaż widziałem już fotografów ze spryskiwaczami w kieszeni.
Podziwiam zagajnik bambusowy i figurki strażników wiary rozrzucone wokół pawilonów. Po obu stronach głównej świątyni Kanon-dou znajdują się boczne kaplice mieszczące figury Buddy Amitaby (z prawej) i "Buddy Powodzenia" Daikoku-dou, z lewej strony. Rzeźba Daiokokuten powstała w 1412 roku i do dzisiaj cieszy się powodzeniem pielgrzymów jako przynosząca szczęście i pieniądze.
Schodząc po schodkach mijamy boczny pawilon z figurkami tysięcy dziecięcych postaci - to Jizo-dou, poświęcony opiekunowi nieszczęśliwych dzieci, bądź to zmarłych, bądź porzuconych przez rodziców.Obok głównej bramy możemy przez chwilę odetchnąć przy stawie w ogrodzie, aby po nabraniu sił wejść jeszcze do frapującej jaskini Benten-kutsu, z płaskorzeźbami świętych wykutymi w kamiennych ścianach. Półtorej godziny w Hasedera wystarczyło w sam raz na zwiedzanie i zakupy pamiątek na straganach przed wejściem.
Należy wspomnieć, że Mongołowie usiłowali bezskutecznie, dwukrotnie w czasach szogunatu Kamakura napaść na Wyspy Japońskie, lecz zostali odparci przez wojska samurajów. Walka obronna była jednak na tyle kosztowna, że potęga szogunów uległa zachwianiu i w 1333 roku centrum władzy powróciło do cesarza, do Kioto - Stolicy Niebiańskiego Spokoju.
Przestało padać a prognoza pogody pokazuje... cudowne słońce przez cały dalszy okres naszego pobytu w Japonii! Może ta ulewa pod pomnikiem Buddy Kamakura to jednak była woda święcona, specjalnie dla nas?
Nikko szogunów
Środa, 10 kwietnia
Niebo stało się dla nas łaskawe po wczorajszej ulewie w Kamakura, słońce świeci, nie widać żadnej chmurki, i tak ma pozostać do końca naszego pobytu w Japonii! Idziemy na dworzec kolejowy, gdzie zaskakuje nas widok ruchomej, ludzkiej ściany. Odziani w szare garnitury biznesmeni ruszają do pracy, ze skupioną twarzą, w milczeniu. W tym kraju, na ruchliwym dworcu jest to poranna normalka, dla nas - mieszkających w USA - zupełna egzotyka!
Wchodzimy na peron shinkansena oczekując sławetnego pociągu-pocisku, który od 1964 roku wrył się na stałe w świadomość lokalnych podróżnych i światowej opinii. W końcu... jest; w cichym szumie nadciąga smukły dziób lokomotywy, jak paszcza krokodyla! Wsiadamy do czystego, nowoczesnego wnętrza składu Yamabiko 205, i na trasie pokonywanej w 50 minut do Utsonomiya odczuwamy prędkość mechanicznego potwora. W Utsunomiya przesiadamy się na lokalny pociąg w kierunku Nikko. Wygodnie siedząc w na pół pustym wagonie możemy podziwiać krajobraz wsi, a w oddali zalesione wzgórza. Na najwyższych szczytach widać śnieg!
Na zabytkowy dworzec kolejowy w Nikko wtaczamy się po 40 minutach jazdy. Ten oryginalny w kształcie budynek został zbudowany w 1915 roku, a zaprojektowany przez znanego nam z Chicago architekta Franka Lloyda Wrighta. Robimy zdjęcia i ulicą pełną uroczych domków, sklepów i restauracji dochodzimy do rzeki Daiya i świętego mostu Shinkyo spinającego jej strome brzegi. To właśnie tutaj, 16 wieków temu, mędrzec Shodo Shonin, w drodze do świętej góry Nantai przekroczył spienione wody na grzbiecie dwóch okiełznanych węży i założył pierwszą w okolicy świątynię. Oryginalny most zbudowano w 1636 roku, lecz zniszczyła go powódź, a podziwiana dzisiaj, kryta czerwoną laką wierna rekonstrukcja datuje się z 1907 roku.
Tuż za mostem rozpoczyna się teren Parku Narodowego Nikko, światowe dziedzictwo kultury UNESCO, gdzie dwa spośród świątynnych kompleksów nie powinny ujść uwadze żadnego szanującego się turysty: Toshogu oraz Futarasan. W ambitnym planie chcemy dzisiaj ujrzeć oba!
Czy nazwiska takie jak Oda Nobunaga, Toyotomi Hideyoshi i Tokugawa Ieasu winny być znane polskiemu czytelnikowi? Dla mojego pokolenia zapewne tak, za sprawą powieści Jamesa Clavella z 1976 roku, umiejętnie zinscenizowanej w serialu "Szogun", gdzie główną rolę zagrał Toshiro Mifune a angielskiego rozbitka - Richard Chamberlain.
Otóż wymieniona trójka stworzyła najpotężniejszy z japońskich szogunatów. Tokugawa Ieasu podporządkował sobie cały kraj, wyniósł stolicę z Kioto do Edo (dzisiejsze Tokio) znakomicie rozwijając administrację krajem i powodując wzrost stolicy do miana największego wówczas miasta świata. Na początku XVIII stulecia Edo liczyło milion mieszkańców!
Pogoda jest piękna, na zboczach gór szaleją barwy wiosny kiedy zagłębiamy się w las smukłych cedrów. Ten idylliczny zakątek kraju tak zachwycił Tokugawę Ieasu, że w 1617 roku zapragnął, aby jego doczesne szczątki spoczęły w tym właśnie miejscu. Wielki szogun nie mógł się nawet domyślać, że jego wnuk, Tokugawa Iemisu w 20 lat później skompletuje dla niego świątynny kompleks, który splendorem obezwładni rywali, a setki lat później stanie się jednym z najwspanialszych miejsc turystycznych w Japonii, a dla wielu - jej najciekawszym obiektem.
W skupieniu dochodzimy do Toshogu shrine, mauzoleum szoguna Tokugawa Ieasu. Przed bramą Omote-mon, po lewej, wznosi się wysoka na 40 metrów, 5-piętrowa pagoda Gojuno-to, każdy jej poziom reprezentuje ziemskie żywioły plus Niebiosa. Wchodzimy na zachwycający architekturą dziedziniec. Z lewej ukazuje się Święta Stajnia ze słynnym wizerunkiem trzech małpek zasłaniających usta, uszy i oczy. Ta płaskorzeźba odzwierciedla buddyjską zasadę niewidzenia, niesłyszenia i niemówienia zła.
Pośród wiekowych drzew wznoszą się drewniane, pokryte laką budowle: świątynie, kaplice, magazyny... Wszystkie bogato ozdobione rzeźbami i malowidłami. Dominuje złoto, karmin oraz zieleń. Do poszczególnych poziomów dziedzińców wiodą bogato rzeźbione bramy: Yomeimon i Karamon, po ich bokach pysznią się wieże; dzwonów i bębnów. Yomei-mon jest - nawiasem mówiąc - najsłynniejszą i najpiękniejszą bramą w Kraju Kwitnącej Wiśni! Reliefy na jej ścianach wyobrażają misternie splecione rośliny, pełne wdzięku zwierzęta, scenki rodzajowe z ludźmi i.... oczywiście smoki jako tradycyjne symbole władzy. Pełna, architektoniczna i estetyczna nirwana! Fotografujemy bez wytchnienia, aby w rezultacie sprawdziło się antyczne, chińskie przysłowie; "jeden obraz przekazuje więcej niż tysiąc słów".
Tekst i zdjęcia: Andrzej Kulka. Autor jest zawodowym przewodnikiem i właścicielem chicagowskiego biura podróży EXOTICA TRAVEL, organizującego wycieczki po całym świecie, również do JAPONII na Święto Kwitnienia Wiśni, od 30 marca do 6 kwietnia 2025 roku. Bliższe informacje i rezerwacje: EXOTICA TRAVEL, 6741 W.Belmont, Chicago IL 60634, tel. (773) 237 7788, strona internetowa: https://andrzejkulka.com/destinations/japonia-marzec-2025/
Kategoria: Podróże > Podróże z Andrzejem Kulką
Data publikacji: 2024-09-11