
Na spotkanie Angkor Wat. Środa, 7 lutego. Skoro już jesteśmy w Wietnamie, to aż się prosi podskoczyć do sąsiedniego kraju; przecież to tylko godzina lotu z hakiem!
Airbus wietnamskiej linii lotniczej, rejs VN 931, łagodnie posadził nas na płycie portu lotniczego Siem Reap w Kambodży, a ta mało mówiąca nazwa lotniska jest niczym innym jak Wrotami do osławionych ruin Angkor Wat! Punktualnie o godzinie 17 wchodzimy do niedawno zbudowanego przez Chińczyków ($900 mln) nowoczesnego gmachu. Dojazd do miasta zamiast 20 minut trwa teraz 1 godzinę, po nowej, płatnej drodze.
Odprawa graniczna jest szybka i sprawna, z nowymi pieczątkami w paszportach i wizą za $30, mkniemy w stronę miasta, oglądając po drodze plantacje tapioki, zagajniki orzechów nerkowców i lasy kauczukowców.
Jest zaledwie 7 wieczór, kiedy dostajemy pokoje w super hotelu w Siem Reap, postanawiamy więc przespacerować się dwa kilometry do uwielbianego przez turystów fragmentu miasta wokół słynnej tutaj ulicy Pub Street. Działa tu kilkadziesiąt restauracji, jedna przy drugiej, kluby, dyskoteki, salony masażu, w tym akwaria z rybkami, co to pieszczotliwie obgryzają z nóg zużyte naskórki!
Na zewnątrz panuje temperatura 34 stopni Celsjusza, a ponieważ wilgotność sięga 100 procent, to trudno sobie odmówić akwariowej terapii siedząc wygodnie ze zmrożoną szklanicą piwa Angkor w dłoni.
W międzyczasie, w mojej upatrzonej od lat restauracji podano dania; wybrałem uwielbiane przeze mnie khmerskie danie królewskie - duszoną na parze rybę amok fish, w mleku kokosowym i paście kroeung z trawą cytrynową, całość podana w skorupie orzecha kokosowego i na liściu bananowca! A na zakąskę dostaliśmy świeżutkie Sajgonki, zwane również krokietami wiosennymi, a po angielsku po prostu spring rolls. Niektórzy preferowali jednak zupę z krewetek, też pychota.
A kiedy już spełniliśmy cielesne potrzeby, najedzeni i napojeni, przemieszczamy się do obszernej sali jednego z tutejszych hoteli, gdzie właśnie rozpoczyna się folklorystyczny spektakl; tropikalny wieczór w Angkor. Miejscowy artysta gra na bębnie przed wejściową bramą, a obok niego pląsa w tańcu młoda dziewczyna, zapraszając do wejścia. Sala jest prawie wypełniona przez turystów, w części bufetowej wystawiono dania o jakich mogą tylko pomarzyć światowej sławy kucharze; rewelacyjny bufet ze stekiem, piersią kaczki z rusztu, kalmarami, krewetkami, w niesłychanie inspirującej oprawie. Ale my już zaspokoiliśmy głód i czekamy teraz na ucztę dla ducha.
Grupa tradycyjnie odzianych muzyków już zasiadła w kącie sceny i subtelną grą wprowadza nas w egzotyczny nastrój przed występem, na który składa się kilka odrębnych odsłon. Spektakl trwa; na scenie udekorowanej wizerunkiem bramy wejściowej do Angkor Thom - starożytnego miasta Khmerów, pojawiają się wykonawcy odziani w tradycyjne stroje.Najpierw pyszni się królewska para z Angkor Wat a po niej wkraczają chłopi świętujący udane zbiory ryżu. Środek przedstawienia to pełna energii walka młodych chłopaków prezentująca styl znany jako "tajski boks". Ukoronowaniem występu stał się niewątpliwie taniec niebiańskich istot zwanych apsarami, które według mitologii indyjskiej są boginkami wody, mgieł i chmur.
Ten jakże kolorowy występ fantastycznie wprowadził nas w atmosferę kambodżańskiej mistyki, który w starożytnych, monumentalnych ruinach, będzie nam towarzyszył przez kilka następnych dni.
Angkor Wat
Czwartek, 8 lutego.
Dzisiejsze zwiedzanie zaczynamy od świątyni Angkor Wat, niezaprzeczalnej ikony Kambodży i jednocześnie największego na świecie kompleksu religijnego. W centralnej części wzniesiono ziemskie odzwierciedlenie świętej góry Meru z dziewięcioma unikalnymi wieżami, najwyższą na 65 metrów, a całość otoczono murem oraz 3-kilometrową fosą, kiedyś pełną krokodyli.
Świątynię Angkor Wat zbudował w XII wieku król Surjawarman II, władca potężnego Imperium Khmerów, jako przybytek poświęcony hinduistycznemu bogowi Wisznu. Z biegiem lat, ta ogromna budowla stała się również sanktuarium buddyjskim.
Do wnętrza wchodzimy przez wschodnią bramę; niemal natychmiast urzeczeni sylwetką centralnych wieżyc - pozujemy do zbiorowej fotografii, pamiątki na całe życie!
Majestat, ogrom i piękno Angkor Wat powala na kolana. Spacerujemy wewnątrz potężnego kompleksu podziwiając staranność wykonania ścian, wież, płaskorzeźby apsar, kolumny okienne, wszystko precyzyjnie wykute w piaskowcu dziewięćset lat temu. Słońce, wilgoć i schody dają się nam jednak we znaki w temperaturze 34 stopni Celsjusza.
Żartujemy, że mamy dzisiaj jednocześnie saunę, solarium i ścieżki zdrowia, co - tak przy okazji - wzmacniają przecież naszą kondycję. W mrocznych pomieszczeniach oglądamy posągi Buddy, podziwiamy imponujące kolumnady, korytarze i wspaniałe płaskorzeźby opisujące wydarzenia z Mahabharaty - świętej księgi Indii.
Poprzez Angkor Wat przewija się teraz 3 do 4 tysięcy turystów dziennie, ale przed tymi perfidnymi lockdownami bywało i 100 000! Siem Reap dysponowało wtedy 10 tys przewodników, z których ostało się obecnie tylko 4 tysiące. Niespełna 40% hoteli i restauracji powróciło do funkcjonowania. Skutki działania samego wirusa nie były zbyt wielkie (miejscowi mówią o zaledwie 3 tys. ofiar w 17-milionowym narodzie!), natomiast bardzo poważne szkody poczyniły efekty uboczne, typu samobójstwa z powodu utraty środków do życia, bądź niemożność dotarcia do lekarza. Sytuacja powoli ulega poprawie, co widać po zwiększającej się liczbie turystów. Pośród zwiedzających dominują Hindusi, Tajowie, Malezyjczycy i Australijczycy, po nich Polacy i Amerykanie. Kiedy byłem tutaj ostatni raz absolutnie przeważali Chińczycy i Rosjanie, trudno było wykonać jakiekolwiek zdjęcie bez ludzi w kadrze. Teraz ich prawie nie widać.
Angkor Wat - jak zawsze - jest też miejscem ulubionym do wykonywania rodzinnych zdjęć, szczególnie wśród tutejszej młodzieży. W najbardziej fotogenicznych zakątkach co rusz spotykamy odzianych w tradycyjne stroje młodzieńców i ich śliczne wybranki.
Angkor Thom,
Ciągle piątek, 9 lutego.
Marzenia o podróży do Angkor Wat nigdy mnie nie odstępowały. Do dziś pamiętam, jak podczas pierwszej wyprawy do Tajlandii, bodajże w 1978 roku, zapragnąłem zobaczyć zabytkowe budowle z czasów Imperium Khmerów i specjalnie w tym celu podjechałem z Bangkoku do ruin pod wschodnią granicę gdzieś w okolicę Nakhon Ratchasima - ale to był ledwie skromny przedsmak tego, co udało mi się ujrzeć później. Oczywiście, wjazd do Kambodży absolutnie nie wchodził wtedy w rachubę z powodu trwających jeszcze walk Wietkongu z reżimem Pol Pota.
I oto nadszedł czas pokoju, a niegdysiejsze państwo Khmerów od kilku już dobrych lat stoi otworem przed żądnymi poznania świata obieżyświatami. W powszechnej opinii Angkor Wat to świątynia-ikona, którą absolutnie trzeba odwiedzić, to jeden z nowych cudów internetowego świata i jednocześnie jedyna budowla, jaka widnieje na fladze narodowej jakiegokolwiek państwa!
Ale... chyba nie jestem osamotniony w opinii, że pradawna stolica Khmerów założona w sąsiedztwie jeziora Tonle Sap, posiada ruiny jeszcze ciekawsze, jeszcze piękniejsze, choć może nie tak sławne w świecie. Mam tutaj na myśli pozostałości starożytnego miasta Angkor Thom, zbudowanego na planie niemal idealnego kwadratu w końcu XII wieku przez króla Dżajawarmana VII. To miasto, obejmujące 9 kilometrów kwadratowych, położone obok Angkor Wat, stało się największą na świecie metropolią XIII wieku, licząc wówczas aż milion mieszkańców! Jak wtedy wyglądał Londyn, Berlin czy Paryż?
Angkor Thom był ostatnim miastem Khmerów, w całości porzuconym podczas wojny w 1431, kiedy stolicę przeniesiono do Phnom Penh, a Angkor objęła w posiadanie gęsta dżungla. W centralnej części Angkor Thom znajduje się świetnie zachowana, buddyjska świątynia zwana Bajon, i ona właśnie jest naszym celem po mozolnej przeprawie godzinę temu poprzez ruiny Angkor Wat.
Aby dostać się do Bajon musimy przejść przez fosę, której krawędzie zdobią głowy budzących trwogę wojowników, po czym przekraczamy kamienną bramę, na której widnieje twarz Buddy - też jedna z ikon tego starożytnego miasta. Kambodżańska rodzina odziana w ludowe stroje akurat wykonuje pamiątkowe zdjęcia na tle wejściowej bramy, nie mogę więc odmówić sobie tak wspaniałej okazji, aby również ich sylwetki utrwalić w pamięci aparatu. Kształty i kolory olśniewają, i tylko ta wilgoć z temperaturą doprowadzają do rozpaczy. Zastanawia mnie jedynie myśl, że zawsze znajdują się tacy nieszczęśnicy, co przyjadą tutaj za miesiąc, za dwa, i wtedy dopiero zakosztują w pełni uroku tej prawdziwej sauny tropiku!
Przed nami widnieje trójpoziomowa, piramidalnie wznosząca się budowla z dziesiątkami bogato zdobionych wież z których - na cztery strony świata - spoglądają tajemniczo uśmiechnięte oblicza samego Buddy. Do naszych czasów ostało się tych wież trzydzieści siedem, z blisko dwoma setkami subtelnie rzeźbionych twarzy.
Wchodzimy do wnętrza pełnego ukrytych zakamarków z buddyjskimi ołtarzami, z sziwaickim lingamem... Są tutaj dwa dziedzińce ozdobione ścianami pokrytymi wspaniałymi płaskorzeźbami. Jedna "galeria" przedstawia sceny z wojen prowadzonych przez króla, druga - ukazuje obrazy z Mahabharaty - narodowego eposu Indii.
Można tutaj spędzić cały dzień na rozszyfrowaniu tysięcy detali, podczas gdy ze szczytów kamiennych wież czujnie spoglądają na nas dobrotliwe twarze Buddów, a może Awalokiteśwary? Wielu z Was na pewno kojarzy ten fascynujący widok z rozmaitych albumów, a nam, z zachwytu nad magią tego miejsca, szczęka po prostu opada na gościniec.
Jezioro Tonle Sap
Sobota, 10 lutego.
Po smacznym i obfitym - jak zawsze do tej pory - śniadaniu, pakujemy torby i bladym świtem opuszczamy gościnne Siem Reap udając się nad jezioro Tonle Sap, oglądać jak żyją mieszkańcy rybackich osiedli na palach. Po godzinie jazdy jesteśmy już w rzecznym porcie Kampong Kleang. Wysiadamy na dziedzińcu szkoły w buddyjskim klasztorze, gdzie akurat dzieci śpiewnymi głosami skandują lekcję, a tuż za oknami tętni życiem gwarny rynek z egzotycznymi owocami i z mięsem - wszystko świeże.
Podobnie jak w Tajlandii, mieszkańcy Kambodży nie używają lodówek do przechowywania żywności, gdyż jest ona kupowana/zbierana każdego ranka i spożywana tego samego dnia (lodówka jest przeznaczona na lekarstwa, kosmetyki i piwo!).
Fotografujemy świątynię, dzieciaki w ławkach, posąg Buddy o kobiecej twarzy, po czym wsiadamy na lokalną łódź obierając kurs meandrującą rzeką na południe, do Tonle Sap. Jezioro
Tonle Sap jest największym zbiornikiem wodnym na Półwyspie Indochińskim, z wypływającą z niego, długą na 110 km rzeką Tonle Sab. Co ciekawe - i unikalne w całym świecie - ta uchodząca do Mekongu rzeka zmienia kierunek swojego biegu w porze deszczowej i zaczyna płynąć wstecz, z powrotem do jeziora, wtłaczając nie tylko piętrzące się wody potężnego Mekongu, ale również żyzne namuły i miliony ryb! Jest to jedno z najbogatszych w słodkowodne ryby jezior świata, z połowami rzędu 200 tysięcy ton rocznie. Powierzchnia jeziora rośnie wtedy piętnastokrotnie, z 3 do 15 tysięcy kilometrów kwadratowych.
Życie ponad miliona ludzi mieszkających na brzegach i bezpośrednio na wodzie, w pływających wioskach, jest również w całości uwarunkowane tym wyjątkowym w światowej skali wahaniem poziomu wód.
Płynąc oglądamy zarówno skromne chaty z bambusa jak i solidne, betonowe budynki na palach, gdyż różnica poziomów wody może sięgać aż dwunastu metrów! Po kwadransie spokojnego rejsu docieramy do ujścia rzeczki i zatrzymujemy się na otwartych wodach jeziora z widokiem na pływającą wieś, słuchając interesujących opowieści o życiu i historii mieszkańców tego ciekawego regionu świata.
W drodze do stolicy Phnom Penh
Sobota, 10 lutego.
Poznawanie Kambodży na pewno zaczyna się - ale nie kończy - na wspaniałych ruinach khmerskiego imperium w Angkor Wat i w jego starożytnych miastach satelitach. Koniecznie trzeba również zobaczyć rybackie osiedla na palach i pływające wioski na jeziorze Tonle Sap, a na okrasę jeszcze sobie dodać obecną stolicę kraju - Phnom Penh.
Odległość 320 kilometrów pomiędzy Siem Reap a stolicą pokonywana jest zazwyczaj w 7-8 godzin, wraz z koniecznymi postojami po tej ważnej, państwowej drodze nr.7, prowadzącej w przeciwnym kierunku, do granicy z Tajlandią.
Jeden z takich postojów (w osiedlu rybackim na palach nad jeziorem Tonle Sap) już zaliczyliśmy, drugi przypadł na miasteczko Skuon, które jako Spider Village słynie na cały rejon ze sprzedaży nadających się do jedzenia insektów! Brrrr. Oczywiście wysiadamy i oglądamy oryginalne, spożywcze produkty mając na uwadze nadchodzące rewolucyjne zmiany szykujące się na żywnościowym rynku w Unii Europejskiej. Warto się oswoić ze smażonymi robakami, przynajmniej wizualnie.
Największe wrażenie sprawiają wiadra i miednice wypełnione smażonymi w całości tarantulami. Te wielkie pająki są wrzucane na gotujący się olej z domieszką soli, cukru, rozdrobnionego czosnku oraz MSG dla smaku. Pajęczaka należy wyjąć z wrzątku dopiero wtedy, kiedy jego nogi zesztywnieją. Będąc w Kambodży już kilka razy miałem okazję skosztować ten regionalny przysmak, który stał się pospolitym jedzeniem podczas lat głodu (1976-1979) za panowania komunisty Pol Pota. Muszę przyznać, że głowa i ciało pająka posiadają delikatne, białe mięso, natomiast nogi ze skórą różnią się nieco smakiem, który przypomina swoistą mieszankę chrupkiego konika polnego z rusztu (podawanego w Meksyku) z ogonem aligatora. Odwłok tarantuli ma - podobno - właściwości lecznicze, ale jego widok po rozgryzieniu powoduje raczej odruch odrzucający i zniechęca do konsumpcji.
Z kolei larwy jedwabników - na innych miskach - wyglądają bardzo apetycznie, nie wzbudzając takich emocji jak pająki i smakują doskonale. Największy opór moralny wywołują u nas świerszcze i karaluchy, jakie podawane są w dwóch różnych odmianach - wielkie, jasnobrązowe, i takie małe, czarne z niebezpiecznym kolcem na brzuchu. Ten kolec, podobnie jak chitynowe skrzydła, absolutnie należy oderwać przed połknięciem. Oba gatunki są bogato przyprawione ziołami. Smak? Kwestia gustu, faktem jest - niezaprzeczalnym - że mieszkańcy najbliższej okolicy tłumnie przybywają na ten targ poczynić zakupy. Czyli jest dobrze i tanio. Robakami do zjedzenia to oni wyprzedzili Unię Europejską!
Muszę tutaj nadmienić, że w ofercie całego targowiska zabrakło mi żmij, które - smażone na głębokim tłuszczu - spożywałem w Kambodży kilka lat wcześniej, jako dania w wykwintnej restauracji renomowanego hotelu. Były pyszne, na pewno pozbawione antybiotyków, hormonów wzrostu i chemicznych barwników, czego nie można powiedzieć o hodowlanych łososiach norweskich. Co wybrać?
Nasz kolejny postój na lunch wypadł mniej więcej w środku drogi, by w końcu zaparkować naprzeciw Pałacu Królewskiego - najciekawszego turystycznie obiektu w Phnom Penh.
Pałac jest w tej chwili zamknięty dla zwiedzających, obejrzymy go jutro. Skoro zacząłem to dzisiejsze sprawozdanie od karaluchów i żmij, to pozostanę w tej samej narracji i podzielę się rozmyślaniami o polityce, nad burzliwymi dziejami tego - w sumie, równie jak Polska - nieszczęśliwego swoim położeniem kraju . Do historii przeszły koszmarne czasy ludobójstwa reżimu Pol Pota (świetnie przedstawione w brytyjskim filmie "The Killing Fields" z 1984 roku), gdy dosłownie cała ludność stolicy została wywieziona do przymusowej pracy na wsi. W latach 1976-1979, podczas władzy Pol Pota, założyciela komunistycznej partii Kambodży, w tym kraju wymordowano (wg różnych źródeł) od 1 do 2.5 miliona ludzi, nawet do 35% populacji, praktycznie całą inteligencję (np. noszenie okularów i znajomość obcego języka jako kryteria do zabicia), często stosując wymyślne tortury, jak wbijanie gwoździ do głowy, duszenie workiem plastikowym, podrzynanie gardła krawędzią ostrych liści palmowych, rozbijanie głów noworodków o pień drzewa... Skąd my to znamy?
Historia niby odległa, ale powszechnie wiadomo, że lubi się powtarzać i wchodzące w życie młode pokolenie nigdy nie powinno zapominać, że komunizm perfekcyjnie potrafi się przepoczwarzać i odradzać, co wyraźnie widać nawet współcześnie po byłych członkach KC PZPR - osobach o marksistowskim rodowodzie, we władzach Uni Europejskiej, czy ich jakże częstych, "eksperckich" wypowiedziach w "polskich" mediach. Przez tego pokroju ludzi byliśmy przecież zamykani w granicach PRL-u, odcięci od rozwoju "Zachodu", skazani na "przyjaźń" z ZSRR! Takie rozważania zawsze dodają mi zadziwiających sił do dalszych podróży, póki w tej chwili jeszcze można, póki nam znowu nie zabronili. Czy ktokolwiek z Was pamięta jeszcze narzucone nam "lockdowny", czy naprawdę wierzycie, że się nie powtórzą?
Zdjęcia: Andrzej Kulka. Autor jest zawodowym przewodnikiem i właścicielem chicagowskiego biura podróży EXOTICA TRAVEL, organizującego wycieczki po całym świecie, z Wietnamem, Laosem i Kambodżą włącznie, od 12 do 27 stycznia 2025 roku. Bliższe informacje i rezerwacje: EXOTICA TRAVEL, 6741 W.Belmont, Chicago IL 60634, tel. (773) 237 7788, strona internetowa: https://andrzejkulka.com/destinations/wietnam-laos-kambodza-2025/
Kategoria: Podróże > Podróże z Andrzejem Kulką
Data publikacji: 2024-10-15