
Afrykańskie lwy, Park Narodowy Krugera. I znów ruszamy na safari, gdyż jakże tu wyjechać z Parku Narodowego Krugera nie oglądając króla zwierząt?
Tuż za bramką naszego solidnie zabezpieczonego przed zwierzętami kempingu dostrzegamy klasyczne zwierzęta parku; setki antylop impala, kilka żyraf, pawiany, słonica z maluszkiem, guźce afrykańskie, zebra przechodząca przez jezdnię, antylopa gnu na łące i kudu siedząca w trawie. W pewnym momencie widzimy bawoła skrytego w buszu - jest to zwierzę, które swoimi zakręconymi rogami rogami potrafi rozerwać lwa na kawałki. Niedaleko widzimy następnego samca, tym razem ładnie pozującego na wyschniętej trawie.
Bawół afrykański nigdy nie został udomowiony i (poza zbliżonym kształtem) nie ma nic wspólnego z bydłem, nawet z bawołem indyjskim; jest ważącym do 1 tony zwierzęciem o niezwykłej mocy. Siła jego mięśni wraz z siłą jaka tkwi w stadzie powoduje, że już w XIX wieku został przez afrykańskich myśliwych uznany za członka elitarnej Wielkiej Piątki - najbardziej niebezpiecznych i najtrudniejszych do upolowania zwierząt, dorównując pod tym względem zarówno krokodylom jak i hipopotamom. Trzy metry długości, blisko 2 metry wysokości w kłębie to wielkość, której nie mogą lekceważyć nawet lwy, nie mówiąc o mniejszych lampartach, czy gepardach. Bawoły są odpowiedzialne za śmierć około 200 ludzi rocznie, zyskując miano "czarnej śmierci" lub "twórców wdów"! Oba nasze bawoły patrzą spokojnie, bez żadnego lęku przeżuwając trawę, kiedy oddalamy się w poszukiwania króla puszczy.
Po godzinie dokładnego przeglądania lasu i sawanny ujrzeliśmy w końcu wymarzone kształty żółtych ciał wielkich kotów wylegających się w krzakach. Prawdę powiedziawszy zobaczyliśmy nie cielska, ale ledwie same głowy wychylające się z zarośli, ze znudzonymi oczami spozierającymi w naszą stronę. Na początek dobre i to, stado lwów wyraźnie odpoczywało.
Pełni nadziei podążamy dalej, aby w końcu natrafić na inne stado, tym razem doskonale się prezentujące w niskiej roślinności i pobudzone do ruchu, pewnie narastającym głodem. Spotkanie z tym stadem było naszą afrykańską nirwaną, ukoronowaniem paru dni jazdy wzdłuż i w poprzek Parku Krugera.Z bezpiecznych siedzeń w dżipie jesteśmy w stanie obserwować te majestatyczne zwierzęta ze stosunkowo bliskiej odległości, a mając do dyspozycji porządne teleobiektywy 200-500 mm, liczymy na wspaniałe fotografie. W wizjerze aparatu wyraźnie widzimy źrenice i tęczówki oka, detale szorstkiego języka i liczne blizny, jakimi pokryty jest pysk najstarszego samca. Grupa lwów przed nami (jedyne wielkie koty, które żyją w stadach!) liczy dwa samce, kilka spokrewnionych ze sobą samic i parę sztuk potomstwa. Niektóre leżą, inne chodzą rozglądając się na boki, jak gdyby nas ignorując. Pomimo spokojnego wyglądu zdajemy sobie sprawę, że lwy są doskonałymi myśliwymi; polują tylko samice, zawsze w grupie, przeważnie na zebry, duże antylopy czy bawoły. Dzięki zbiorowym akcjom podczas których mogą się rozpędzić do prędkości 80 km/godzinę, aż jedna trzecia lwich ataków kończy się sukcesem. Bywają niebezpieczne, zwłaszcza samce osiągające ćwierć tony wagi, zabijając około 70 ludzi rocznie. Taką statystyką nie należy się jednak przejmować ani przerażać podczas afrykańskiego safari, wiedząc, że zwykłe psy są przyczyną śmierci aż 59 TYSIĘCY mieszkańców Ziemi!
Piękno lwów wyzwala poczucie radości, że w wielu krajach Czarnego Lądu można jeszcze oglądać te majestatyczne zwierzęta na wolności, gdzie żyje ich jeszcze około 23-24 tysięcy sztuk, natomiast w samym Parku Narodowym Krugera około półtora tysiąca.
Nocne safari w Parku Narodowym Krugera
Ponad horyzontem opada tarcza słońca, co natychmiast uwalnia niesamowite odgłosy afrykańskiej sawanny budzącej się do życia po skwarnym dniu; słychać mrożące krew w żyłach chichoty hien, odległy ryk lwa, jakieś szelesty, piski, pomruki, pohukiwania... Zapada ciemność, siedzimy z grupą w restauracji serwującej dania z dziczyzny szykując się na nocne safari; dla większości z nas pierwsze tego rodzaju w życiu!
Część naszej grupy uznała, że widzieli już dzisiaj od rana wystarczająco dużo zwierząt i marzą tylko o wypoczynku, ale najwytrwalsi nie odpuszczają tak rzadkiej przecież okazji. Punktualnie o 20:30 wyjeżdżamy więc przez metalowe wrota autokempingu Skukuza w Parku Narodowym Krugera, aby tuż za bramką wjazdową ujrzeć całe stado lwów wylegujących się na drodze, tuż obok nas - to one tak ryczały! Teraz już rozumiemy dlaczego brama musi być solidna, pod prądem i bez dyskusji zamykana o zmierzchu.
Nasz pojazd to wielka, odkryta, terenowa ciężarówka Mercedesa z wygodnymi ławami i rozwijanym brezentem na dachu na wypadek deszczu. Jest nas piętnaście osób, czujemy się bezpiecznie, chociaż wysokość burty pojazdu dla agresywnego lwa na pewno nie byłaby żadną przeszkodą do pokonania, ale nasze drapieżniki mają inne obiekty do upolowania. Nasz kierowca i jednocześnie przewodnik oświetla lwy szperaczami, co nam znakomicie ułatwia fotografowanie, chociaż oślepianie na pewno nie przypada lwom do gustu. Zwierzęta spoczywają, pozornie nie zwracając na nas najmniejszej uwagi, ale nieco dalej dostrzegamy stado lwic spacerujących wzdłuż pobocza, bacznie rozglądających się na boki; idą na łowy, a kiedy coś upolują, to samce dostojnie podejdą i zajmą się konsumpcją świeżego mięsa. Taki jest lwi zwyczaj, zadanie samców to odpoczynek i ochrona terytorium, jakie jest dla nich jest świętością! Kiedy już się najedzą - zostawiają resztę dla swoich samic i potomstwa.
Ruszamy dalej. Po dziesięciu minutach jazdy napatoczyła się hiena, jakoś nie chciała nam patrzeć prosto w oczy, ale dokumentujące fotki mamy! Z opowieści kierowcy wiemy, że jadąc na południe drogą Pretoriuskop Skukuza Road dojedziemy w okolice wzgórza Mathekenyane, gdzie wczoraj polowały lamparty, trzy sztuki! Tylko tych pięknych kotów brakuje nam do zaliczenia Wielkiej Piątki, więc z niecierpliwością wypatrujemy żółtych oczu pośród krzaków sawanny. W końcu jest; najpierw tylko cętkowany łeb w buszu, a nieco dalej - lampart w całości spoczywający w niskiej trawie, co za widok! Zobaczenie w biały dzień tego (według mnie) najpiękniejszego zwierzęcia świata należy do rzadkości, ale szanse znacznie rosną dla tych, co się zdecydują na nocna jazdę. Pomimo, że w parku Krugera żyje około tysiąca tych wielkich kotów, to nigdy nie ma gwarancji ujrzenia lamparta... mamy szczęście! Mało tego, okazuje się, że "ten drugi" ma towarzystwo, czyli odhaczamy trzy sztuki za jednym zamachem. Zaznaczam tą znakomitą miejscówkę na terenowym GPS-ie wiedząc, że jutro rano będziemy właśnie tą drogą wyjeżdżać z Parku i być może... lamparty nadal tam pozostaną!
Najwięcej tych zwierząt za dnia dostrzegają miłośnicy ptaków, co przeglądają gałęzie wielkich drzew, a tam właśnie, na konarach, odpoczywają świetnie zamaskowane lamparty. Po udanej sesji zdjęciowej zawracamy w kierunku Skukuza, czyniąc pętlę do drogi S114 przez Stevenson-Hamilton Memorial Lookout licząc na niespodzianki.
Los nam sprzyja - widzimy serwala sawannowego, szakala i śliczną, półmetrową żenetę; wszystkie jednakże w gęstych zaroślach i warunkach trudnych do wykonania poprawnych zdjęć. A nad nami wisi cudownie rozgwieżdżone niebo z Drogą Mleczną tak nieprawdopodobnie jasną, że zdającą się rzucać nasz cień na czerwonawy piach afrykańskiej sawanny.
Baobaby
Podczas naszych licznych wojaży wzdłuż i w poprzek Południa Afryki natrafialiśmy wielokrotnie na fascynujące swoim archaicznym widokiem drzewa, o egzotycznie brzmiącej nazwie - baobaby.
Moje pierwsze spotkanie z legendarnym okazem miało miejsce w Republice Południowej Afryki, gdzie podjechaliśmy kiedyś na nocleg na farmerskie rancho w prowincji Limpopo, w okolicy Zwrotnika Koziorożca. Muszę przyznać, że widok wielkiego, bezlistnego drzewa o krótkim i pękatym pniu wywołał ogromne wrażenie! Oniemiali, staliśmy całą grupą naprzeciw, wspominając niektóre sceny z czytanych w młodości książek, gdzie baobab zwykł się pojawiać, ale - dla nas - jako drzewo z nieosiągalnych wtedy marzeń podróżniczych.
I oto rośnie przed nami najprawdziwszy baobab afrykański (po łacinie Adansonia digitata), który występuje w stanie dzikim w tropikalnej Afryce, osiągając wysokość niewiele ponad 18 m, ale za to ze średnicą 9, i obwodem dochodzącym aż od 30 metrów! "Nasze" drzewo akurat pozbawione jest zieleni, ale po pierwszych opadach w porze deszczowej będzie się pysznić efektownymi kwiatami, dorodnymi owocami i gąszczem palmiastych liści. Pień dorosłego baobabu posiada cylindryczny lub butelkowaty kształt, a gruba na 10 centymetrów kora ochrania obszerny miąższ, który potrafi zgromadzić nawet do 100 tysięcy litrów wody, przez co doskonale znosi porę suchą.
Kolejne baobaby oglądaliśmy już po przekroczeniu granicy Botswany, gdzie wokół zagajnika tych drzew rozbudował się ciekawy, stylowy hotel doskonale oddający magiczną atmosferę Afryki. Po wypoczynku nad basenem - ze szklanicą zmrożonego piwa w dłoni - mogliśmy pospacerować wokół dostojnych drzew, które wiekiem dochodzą sporadycznie nawet do 2.5 tysiąca lat, lecz okazy spotykane na naszej drodze liczyły przeważnie około 500 lat.
Mieliśmy też okazję ujrzeć drzewo pokryte listowiem, obsypane ładnymi kwiatami (z racji wielkości ok 20 cm, zapylanymi przez nietoperze!), a także ozdobione kwaśnymi owocami stanowiącymi przysmak małp. Baobaby posiadają potężne konary odrastające od pnia na niewielkiej wysokości, tworząc czasami zdumiewające kształty, jak na przykład okaz z okolicy rezerwatu przyrody Magadigadi w Botswanie, z dość lubieżną formą, jak na załączonym zdjęciu.
Sporo baobabów widzieliśmy również w Zimbabwe, w bezpośredniej okolicy Wodospadów Wiktorii, ale trzeba przyznać, że palma pierwszeństwa należy się jednak okazom z Madagaskaru, szczególnie z tak zwanej "Alei Baobabów" w okolicy Morondava, których formacja wręcz zdumiewa swoją elegancją. Faktem jest, że aby ujrzeć dziko rosnące baobaby trzeba podróżować daleko, ale taki wysiłek wart jest końcowego efektu, zwłaszcza, że światowy trend wskazuje na szybkie obumieranie największych i najstarszych drzew. Umarło już pięć z sześciu największych drzew na Ziemi, nie zobaczymy już dziewięciu z trzynastu najstarszych... spieszmy więc ujrzeć na własne oczy te, które jeszcze pozostały.
Santa Lucia; hipopotamy, krokodyle i inne ciekawe stworzenia
Opuszczamy Park Narodowy Krugera, który dostarczył nam tak wiele niespotykanych wrażeń, z wielką satysfakcją stwierdzając, że widzieliśmy WSZYSTKIE z Wielkiej Piątki najbardziej niebezpiecznych (i najtrudniejszych do upolowania) zwierząt świata: lwy, lamparty, słonie, nosorożce i bawoły! Teraz - w wygodnych fotelach naszego pojazdu - podziwiamy je na fantastycznych znaczkach wydanych przez pocztę RPA.
Jest to doskonała okazja, aby uświadomić sobie, które istoty na Ziemi tak naprawdę zabijają najwięcej ludzi?
Chyba niespodzianką jest rekordzista komar, który w pośredni sposób (malaria, denge, żółta febra) przyczynia się do śmierci 725 tysięcy ludzi każdego roku. Srebrnym medalistą w tej niechlubnej kategorii został... człowiek, odpowiedzialny za pozbawienie życia 400 tysięcy mniej lub bardziej bratnich duszy. Brązowymi medalistami zostały w 2023 węże, których ukąszenia zabiły 138 tysięcy ludzi, z przodującymi w Afryce żmijami sykliwymi (puff adder), kobrami i mambą. Na czwartym miejscu znalazły się - kolejna niespodzianka - psy, "mające na sumieniu" 59 tysięcy nieszczęśników rocznie, zmarłych niekoniecznie z powodu poszarpania i upływu krwi, ale w wyniku rozmaitych powikłań i wścieklizny. Na piątym i szóstym miejscu listy uplasowały się niepozorne insekty; muchy tse tse powodujące śpiączkę afrykańską, pluskwiaki roznoszące świdrowce choroby Chagasa i skorpiony. odpowiedzialne za 3-10 tysięcy ofiar rocznie. Siódme i ósme miejsce zajmują krokodyle (1,000) i hipopotamy (500), i dopiero potem widzimy te budzące strach zwierzęta Afryki należące do Wielkiej Piątki, z wynikiem znacznie poniżej tysiąca ofiar. Tak wygląda statystyka, przynajmniej ta opublikowana przez BBC.
Piszę te słowa nie po to aby odstraszać, ale uświadomić, że zagrożenie dla typowego turysty na safari jest znikome ze strony dzikich zwierząt.
Z wyjątkiem komarów, ludzi i psów, istoty z tej listy spotyka się rzadko. Przykładowo, żmiję sykliwą widziałem tylko raz podczas kilkunastu pobytów we Wschodniej i Południowej Afryce, i musiałem sporo się nachodzić po buszu żeby ją w końcu wypatrzeć. Była tak zamaskowana, że długo nie mogłem zobaczyć głowy, która wyglądała zupełnie jak liść na końcu ciała. Zdjęcie mam, chociaż robione telefonem i - dla bezpieczeństwa - z daleka. Z kobrą mozambicką i mambą nie poszło już tak dobrze; nie widziałem żadnej, pomimo wielogodzinnego przeszukiwania krzaków botswańskiej sawanny w okolicy Maun. Lepszym wynikiem mogę się pochwalić ze skorpionami; raz w życiu budzący respekt okaz przeszedł przed drzwiami mojego pokoju w Limpopo i dał się pochwycić a także fotografować. Drugim razem nieco mniejsza sztuka weszła mi do teczki z papierami w plecaku w Kanionie Colca w Peru, i niestety została zgnieciona palcami poprzez okładkę foldera. Zaledwie dwa skorpiony zaliczyłem w ciągu pół wieku podróżowania po tropikalnych krainach, bez ukąszenia.
Pozostałe z dziesiątki tych najbardziej niebezpiecznych istot świata zobaczymy już za chwilę, gdyż właśnie wsiadamy na turystyczną łódź, która powiezie nas wzdłuż wybrzeży jeziora Santa Lucia. Jezioro wraz z otaczającym go rezerwatem przyrody zostało wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO ze względu na zadziwiającą obfitość egzotycznej fauny, gdzie żyje 1,200 krokodyli nilowych i około 800 hipopotamów. Siedząc bezpiecznie na sporej łodzi turystycznej podziwiamy dziesiątki hipciów jak leniwie leżą zanurzone w wodzie, czasami jednak wykazując więcej energii walczą ze sobą! Hipopotamy wyglądają jak niewinne, opasłe stwory. Są trawożerne, ale potrafią pędzić 30 km na godzinę by dopędzić intruza i rozszarpać na kawałki półmetrowymi kłami w przepaścistym pysku. Widziałem jak ogromny krokodyl panicznie uciekał przed atakującym hipciem, i osobiście musiałem kiedyś umykać łódką, kiedy podczas łowienia ryb na Zambezi nieświadomie wtargnąłem na terytorium potężnego samca.
Dopływamy do sporej grupy hipopotamów mogąc je z respektem podziwiać z bliskiej odległości. Miłośników przyrody dopada fotograficzna nirwana, i tylko czaple spokojnie stąpają po tłustych grzbietach zanurzonych w wodzie zwierząt.
Orły bieliki afrykańskie.
Doceniony przez UNESCO rezerwat przyrody wokoło Saint Lucia w południowoafrykańskiej prowincji Kwa-Zulu Natal przyciąga rzesze turystów z całego świata, przede wszystkim z powodu licznych tutaj krokodyli oraz hipopotamów, jakie łatwo i bezpiecznie można oglądać z pokładu wygodnej łodzi. Cały chroniony teren obejmuje aż 180 kilometrów plaż Oceanu Indyjskiego wraz z mokradłami, lasami porastającymi wydmy, łąkami oraz ujściami rzek i licznych strumieni. Ten różnorodny ekosystem mierzy ponad trzy tysiące kilometrów kwadratowych, a jego centrum stanowi właśnie jezioro Saint Lucia.
To jezioro, poza krokodylami i hipciami, jest siedliskiem dla wielu innych zwierząt, jak nosorożce czarne, żyrafy, słonie, antylopy kudu, a nawet lamparty! Żyje tutaj również mnóstwo ptactwa; rozmaite kaczki, gęsi egipskie, kilka odmian czapli, zimorodki, wężówki, pszczołojady, flamingi i pelikany, ale Saint Lucia osobiście kojarzy mi się przede wszystkim z orłami. O ile wszystkie wielkie ssaki Czarnego Kontynentu już zdążyłem zaliczyć, o tyle właśnie tutaj, po raz pierwszy w życiu zobaczyłem afrykańskiego orła bielika. Tych majestatycznych ptaków widać dużo wzdłuż brzegów jeziora i wydają się być przyzwyczajone do widoku łódek z turystami.
Rybożer afrykański (African fish-eagle, Aliaeetus vocifer), tak brzmi właściwa polska nazwa, to duży ptak z rodziny jastrzębiowatych, osiągający 75 cm długości, rozpiętość skrzydeł 240 cm i wagę 3,5 kg, przy czym samice są większe od samców. Rybożery przebywają blisko wody, tam, gdzie jest płytko. Tutaj, gdzie płyniemy, nie brakuje pożywienia i drzew odpowiednich na założenie gniazda. Widzimy orły przy gniazdach, na konarach, na brzegu, co kilkadziesiąt metrów. Co ważne, łatwo możemy do nich dopłynąć i podziwiać z bliska.
Przy okazji rejsu mamy również okazję przyjrzeć się krokodylom, a dokładniej przedstawicielom gatunku zwanego krokodylem nilowym (chociaż do rzeki Nil jest stąd daleko). Tutejsze Crocodylus niloticus są ogromne; mogą ważyć do 1 tony, osiągać długość 6 metrów i żyć do stu lat. Występują w Afryce od Sahary po południowy kraniec kontynentu wraz z Madagaskarem, a gdyby kogoś dziwiła ich obecność na odległej o 400 km od Czarnego Lądu wyspie, to dodam, że krokodyle amerykańskie - wg naukowych badań - pochodzą od osobników, które przepłynęły (dryfowały) przez Atlantyk około 7 milionów lat temu! Ta teoria nie dziwi, skoro się wie, że dorosłe osobniki potrafią wytrzymać bez jedzenia nawet cały rok! Krokodyle bywają agresywne, zwrotne, potrafią błyskawicznie zaatakować z zasadzki czając się bez ruchu godzinami - a nawet całymi dniami - na odpowiedni do skoku moment. Jedzą wszystko co żywe: ryby, ptaki, płazy, inne gady, a przede wszystkim duże ssaki, które nieopatrznie zbliżyły się do brzegu. Łowiąc ryby w Afryce, byłem przez miejscowych instruowany, aby nie podchodzić do wody bliżej niż na 5 metrów - czerwona linia nie do przekroczenia tam, gdzie żyją krokodyle! U siebie w wodzie krokodyl jest królem, będąc w stanie wstrzymać oddech nawet na 2 godziny, potrafi płynąć z 35 km/godzinę, podczas gdy najszybszy człowiek osiągnął w wodzie wynik - 8 km/godz). Jedynie hipopotam potrafi pogonić dorosłego krokodyla; wielkość paszczy jednak ma znaczenie.
Na lądzie krokodyl lubi się godzinami wygrzewać, jak to zimnokrwisty gad, ale i tu, w razie potrzeby, potrafi się rozpędzić do 14 km/godzinę. W nocy może oddalić się od wody nawet do 50 metrów i czyhać na ofiarę. Wiedząc już o tym wszystkim, z uznaniem patrzymy na te stwory, które świetnie dostosowane do środowiska, potrafiły w niezmienionej niemal formie przeżyć od czasów dinozaurów. Czapka z głowy!
Tekst i zdjęcia: Andrzej Kulka. Autor jest zawodowym przewodnikiem i właścicielem chicagowskiego biura podróży EXOTICA TRAVEL, organizującego wycieczki po całym świecie, z RPA, Zimbabwe, Botswaną i Zambią włącznie, od 19 do 30 października 2024 roku. Bliższe informacje i rezerwacje: EXOTICA TRAVEL, 6741 W.Belmont, Chicago IL 60634, tel. (773) 237 7788, strona internetowa:
Kategoria: Podróże > Podróże z Andrzejem Kulką
Data publikacji: 2024-09-10