...tym razem Kogut wraz z Eagle Knights odwiedza doroczny zlot motocyklowy Daytona Bike Week na Florydzie.
Mimo, że tegoroczna zima trzymała się naszej szerokości geograficznej rękami i nogami, nie kwapiąc się z ustąpieniem ze stanowiska na rzecz trochę cieplejszej, a co za tym idzie, sprzyjającej nieco bardziej motocyklistom pory roku, srogie warunki atmosferyczne nie przeszkodziły mi w rozpoczęciu sezonu motocyklowego zwłaszcza, iż motocykl to takie zwierzę, które przy odrobinie wysiłku i dobrych chęci, potrafi wraz z jeźdźcem pomachać zimie na "do widzenia" i zmienić szerokość geograficzną na nieco bliższą równikowi. Skoro lato nie chce przyjść do nas, my poprzez równoleżniki pomkniemy mu na spotkanie. Wyruszam więc na Florydę, gdzie w przeciwieństwie do Nowego Jorku, słońce o tej porze roku wędruje wysoko po nieboskłonie, ogrzewając motocyklistów swymi ciepłymi promieniami. Ogrzewa ich zresztą niemało, gdyż na początku marca w Daytonie odbywa się jeden z największych zlotów motocyklowych w USA i na to właśnie wydarzenie corocznie przybywa kilkaset tysięcy motocyklistów. Dlatego też, jako polonijny klub motocyklowy EAGLE KNIGHTS postanowiliśmy zainicjować tegoroczny sezon tym właśnie kultowym wydarzeniem, jakim jest odbywający się w tym roku po raz 74-ty, zlot motocyklowy Daytona Bike Week.
Zanim jednak dotrę na miejsce, czeka mnie nie lada przeprawa. Synoptycy w Nowym Jorku przewidują na dzień mojego wyjazdu śnieżycę i okazuje się, że ich niezbyt przychylne dla mnie prognozy sprawdzają się w stu dwudziestu procentach. Wyjazd półtonowym motocyklem podczas śnieżnej zamieci okazuje się niemożliwy, zmuszony jestem zatem przeczekać zawieruchę i wyruszyć dnia kolejnego.
Nazajutrz pomimo mroźnej temperatury, samochody oraz sól na drodze powodują, iż pośród śniegu i lodu na jezdni pojawia się mała asfaltowa ścieżka, a wraz z nią szansa realizacji na pozór karkołomnego planu. Niewiele myśląc, zawinąwszy się w niezliczone warstwy odzienia wyruszam do ciepłych krajów. Całodzienna jazda motocyklem przecinającym mroźne zimowe powietrze okazuje się nader dokuczliwa, a ręce i nogi, tudzież inne części ciała w bolesny sposób sygnalizują, iż niewiele brakuje im, aby przemienić się w lodowe bryły. Konieczne okazują się częste postoje, podczas których oprócz rozmrażania dłoni i stóp podziwiam transformację mego początkowo czarnego motocykla, który z powodu rozsypanej na drodze soli, niczym kameleon na tle śnieżnych zasp powoli zmienia kolor na biały. Podczas całej trasy zresztą, mój wierzchowiec to jedyna maszyna, która jedzie w kierunku Daytony na kołach. Niejednokrotnie wyprzedzam przycupnięte na przyczepach i pickupach posępne motocykle bez jeźdźców, których właściciele, pozbawionym zrozumienia i nieco zszokowanym wzrokiem patrzą na mnie z ciepłego wnętrza swych samochodów, próbując jednocześnie odgarnąć umysłem kierujące mną pobudki.
W miarę przemieszczania się na południe teoretycznie powinno robić się coraz cieplej, niemniej jak to często w życiu bywa, teoria różni się nieco od praktyki i mimo, iż jestem już na Florydzie, wieczorny chłód wstrząsa mną podobnie jak mruczący w ciemności silnik trzęsie mym dostojnym rumakiem. W duchu odliczam ostatnie mile autostrady i po dwudniowej męczarni docieram w końcu do zjazdu 273, gdzie w blasku przyświecającego niczym pomarańczowy księżyc loga salonu Harley'a-Davidson'a wjeżdżam na tzw. "jedynkę", czyli U.S. Route 1, która wbrew późnej porze wciąż gości setki mknących w obu kierunkach motocykli.
Nie dziwi to jednak gdyż właśnie tutaj zaczynają się pierwsze i jedne z bardziej hucznych imprez zlotowych, a roje motocykli ciągną do nich niczym pszczoły do przysłowiowego ula. Saloon'y takie jak Broken Spoke czy Iron Horse przywodzą na myśl atmosferę polskich zlotów na świeżym powietrzu, gdzie pośród zapachu spalin i ryku motocykli na scenie przygrywają zespoły rokowe powodując, iż rzesze rozbawionych motocyklistów czują się tutaj jak ryby w wodzie. Broken Spoke zresztą, z czasem stał się moim pierwszym i obowiązkowym przystankiem przy wjeździe do Daytony, dlatego też i tym razem, pomimo północy, tradycji musiało stać się zadość i krótki postój w tym legendarnym przybytku był wręcz nieodzowny.
Ostatecznie do celu docieram w środku nocy, a właściwie nad ranem. Na miejscu w swych progach witają mnie miejscowi bracia klubowi EAGLE KNIGHTS z Florydy oraz przybyli dzień wcześniej bracia z chapteru Illinois. Mając mrozu po dziurki w nosie, kolejnego poranka niczym ćmy do płomienia świecy, mkniemy w kierunku najbardziej wysuniętego na południe punktu USA. Key West, bo o nim tu mowa, znajduje się na samym końcu łańcucha wysp wypuszczonych w głąb Cieśniny Florydzkiej, połączonych mostami niczym klejnoty drogocennego naszyjnika.
Gdzie Harley'ów sześć, tam cylindrów dwanaście. W naszej eskadrze cylindrów było znacznie więcej, a oprócz liczebności grupy dopisało również słońce, które smażąc nas niemiłosiernie, swymi promieniami odparowało wszelkie wspomnienia mroźnej zimy. Skoro już o smażeniu mowa, oprócz geograficznej włóczęgi należy tu również nadmienić eksplorację kulinarną, która podobnie jak uroki zwiedzania dostarczające niezapomnianych doznań duchowych, rozpieszczała nas obfitą strawą dla ciała w postaci przyrządzanych na wszelakie sposoby smakowitych ryb oraz innych świeżutkich owoców morza.
Po kilku dniach obcowania z wyspami, słońcem i drogą, zawijamy z powrotem do Daytony. Nadchodzi pora na uciechy zlotowe, podziwianie przepięknych, ociekających chromem oraz upiększonych na wszelkie sposoby motocykli, jak również odwiedzanie niezliczonych imprez zlotowych. Jednym z głównych miejsc, które skupia tutejszych zlotowiczów jest oczywiście główna uliczka Main Street obfitująca w najpopularniejsze kluby i bary.
Sztandarowym, a zarazem moim ulubionym przybytkiem jest tutaj Froggy's Saloon - miejsce, które przed laty odwiedziłem tu jako pierwsze i od razu zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Powabne tancerki bujające się w rytmie czadowej muzyki rozgrzewają i tak już gorącą atmosferę, a różnorodność trunków oraz ogólna imprezowa atmosfera sprzyjają nawiązywaniu nowych znajomości oraz integracji z innymi motocyklistami, zacieśniając jednocześnie więzi braci motocyklowej. Nie można tu również pominąć zlotowego jedzenia, a dzierżony w dłoni obowiązkowy udziec z indyka, niewątpliwie jest miłą odmianą po kilkudniowej konsumpcji "Frutti di Mare" rodem z królestwa Posejdona. Ryby, ssaki czy ptactwo nie są zresztą jedyną mięsną atrakcją tutejszego regionu i mimo, iż aligator kojarzy się z wyższą pozycją w łańcuchu pokarmowym, niekiedy role się odwracają i mięso tego gada można znaleźć w miejscowym jadłospisie i de facto na naszym talerzu. Poszukiwacze mocniejszych wrażeń mają również opcję zbratania się z przedstawicielami tych żywych skamieniałości i za odpowiednią opłatą, dokarmiania ich z bezpiecznej odległości. Aligatory, co prawda nie mogą pomachać nam łapką w podzięce, niemniej ich szeroki i wielozębny, chciałoby się rzec od ucha do ucha uśmiech, wydaje się wyrażać dozgonną wdzięczność.
Będąc w Daytonie, koniecznie należy odwiedzić tutejszą plażę, która oprócz możliwości marcowej kąpieli w ciepłej wodzie oceanu umożliwia również, dostarczającą niemałej frajdy, przejażdżkę motocyklem bezpośrednio po brzegu Atlantyku. Co prawda, dzięki takiej przejażdżce na moim wierzchowcu znalazło się jeszcze więcej soli, niemniej zahartowany w boju nowojorskiej zimy motocykl przyjął z kamienna twarzą i tą dodatkową dawkę minerałów.
Niestety wszystko co piękne kiedyś się kończy, tak więc i my rozjeżdżamy się każdy w swą stronę, ruszając na spotkanie z rzeczywistością. Mnie do rzeczywistości szybko i skutecznie, niczym kubeł zimnej wody wylanej na głowę, przywraca padający przez większość mej trzydniowej drogi powrotnej deszcz. Pada do tego stopnia, iż znaczną część drogi przychodzi mi spędzić w pozycji wylansowanej przez filmowego "Psiego Detektywa", który podczas jazdy samochodem spoglądał na drogę wychylony przez otwarte boczne okno kierowcy. Tak więc i ja zmuszony jestem jechać wychylony zza pozbawionej wycieraczek, a co za tym idzie również widoczności, przedniej szyby motocykla wyglądając spoza niej jak nie przymierzając, pół Koguta zza krzaka... choć w zasadzie, w tej sytuacji zmokła kura wydaje się być bardziej trafnym epitetem.
Reasumując, moja 10-ta Daytona była przeżyciem bardzo bogatym, obfitowała prawe we wszystko, no może z wyjątkiem trzęsienia ziemi i huraganu... Na pewno nie zabrakło mrozu oraz upału. Nie zabrakło również jazdy w deszczu, czy też pomiędzy śnieżnymi zaspami, podczas której rozsypana na drodze sól, niczym chrom podczas elektrolizy stopniowo i systematycznie pokrywała srebrzystą warstwą kolejne części mego motocykla. Co prawda starałem się przyciągnąć ze sobą z powrotem nieco lata, niemniej mimo najszczerszych chęci nowojorska aura wciąż okazuje się niezbyt gościnna dla tej słonecznej pory roku.
Grzegorz Kogut
www.motokogut.com
EAGLE KNIGHTS
Oddział Nowy Jork
www.eagleknights.org
Relacja video z marcowego wyjazdu na zlot Daytona Bike Week
Kategoria: Podróże > Podróże Eagle Knights
Data publikacji: 2015-10-30