PLUS

Baner

Powstańczy ślub

Powstańczy ślub

Romantyczna opowieść z Powstania Warszawskiego. Alicja i Bolesław Biega w rozmowie z Tygodnikiem PLUS

Alicja i Bolesław Biega pobrali się 13. dnia Powstania Warszawskiego. Są dla nas wzorem: dla patriotów, dla romantyków, dla ludzi, którzy nie wierzą, że szlachetnością, miłością i dobrocią można pokonać zło i być ponad nim. Zawsze. By Państwa o tym przekonać zapraszamy do lektury wyjątkowego wywiadu Tygodnika PLUS z Alicją i Bolesławem Biega.

Współczesny świat potrzebuje wzorców i bohaterów. I choć trwają debaty na temat sensu i bezsensu ­militarnych zrywów, moralnych zysków i materialnych strat, warto pamiętać, że w naszej polskiej świadomości, wszystkie powstania niezależnie od ponoszonych klęsk przekazywały następnym pokoleniom ducha wolności i patriotyzmu. Powstanie Warszawskie, wydarzenie nie mające sobie równych w nowożytnej historii, kojarzy się na ogół z cierpieniem obrońców stolicy, kojarzy się z sześćdziesięcioma trzema dniami niepojętej walki o każdą ulicę, każdy skwer, dom i bramę. Powstanie Warszawskie to płynąca krwią i łzami historia zniszczonego miasta. Miasta, gdzie młodzi ludzie z dnia na dzień zmieniali historię. Ilu z nas dziś miałoby odwagę by stanąć z nimi w szeregu, by być jednym z kamieni rzuconych na szaniec? Nie musimy dziś walczyć o wolność, ale musimy walczyć o pamięć, mamy obowiązek przekazywać kolejnym pokoleniom prawdy, które będą ksztaltowały świadomość i patriotyzm. Pokolenie Armii Krajowej to pokolenie zupełnie wyjątkowe, także dlatego, że ci młodzi ludzie wcale nie chcieli być żołnierzami. Było to pokolenie aktywnych patriotów, ludzi którzy chcieli zmienić świat - chcieli być lekarzami, inżynierami, nauczycielami. I dopiero w sytuacji, w której historia zmusiła ich do tego, zostali żołnierzami. "Czas apokalipsy spełnionej" zmieniał ich plany i marzenia. Jednak nawet w tak trudnych warunkach rodziła się miłość. Niekiedy było to uczucie chwilowe, ulotne, ale często trwało przez całe życie.

Statystycznie na każdy dzień Powstania Warszawskiego przypadały cztery śluby. Powstańcy częściej niż cywile decydowali się na zawarcie związku małżeńskiego. Decydowali się na zawarcie małżeństwa, mimo że przyszłość była bardzo niepewna i w każdej chwili groziła im nagła śmierć. Ślub stawał się dla nich jasnym światłem, niosącym pokrzepienie i nadzieję. Przysięga przed ołtarzem, często tym zrobionym w pośpiechu stanowiła niezwykłe źródło wartosci i sił tak potrzebnych w postańczej walce. Dodatkowo, ten niezwykły moment był chwilą powrotu do normalności, jednym z jaśniejszych momentów w czarnej od pyłu i kurzu Warszawie. „Pokoleniem Kolumbów” miało wpojone nie tylko bardzo silne przywiązanie do własnej suwerenności, własnego języka, myśli, religii, wolności i kultury. Pamiętajmy również, że byli to przede wszystkim młodzi ludzie – skorzy do miłostek, łatwych wzruszeń, zrywów serca i emocji. O tym romantyzmie świadczy ilość powstańczych ślubów. W czasie Powstania Warszawskiego związek małżeński zawarło 256 par. Wśród nich byli m.in. Jan Wuttke "Czarny Jaś" i Irena Kowalska "Irka", Jerzy Zborowski "Jeremi" i Janina Trojanowska "Nina", Beata Branicka "Ata", córka hrabiego Branickiego z Wilanowa i Leszek Rybiński "Pat", Jan Nowak-Jeziorański i Jadwiga Wolska "Greta". 13tego dnia powstania pobrali się Bolesław Biega i Alicja Treutler. Ślub ten przeszedł do historii jako najsłynniejszy owych czasów, został bowiem uwieczniony na filmie i zdjęciach autorstwa Eugeniusza Lokajskiego.

W ubiegłym roku Muzeum Powstania Warszawskiego podarowało Alicji i Bolesławowi dwa egzemplarze (w języku polskim oraz angielskim) albumu fotografii EugeniuszaLokajskiego

 

Dla nas mieszkańców Wschodniego Wybrzeża historia ślubu Bolesława i Alicji Biegów jest szczególnie bliska, ponieważ oboje mieszkają od kilkudziesięciu lat w Stanach Zjednoczonych.

Alicja i Bolesław poznali się po zbombardowaniu Warszawy w 1939 roku. Wojenny czas połączył losy ich rodzin. Matka Bolesława była Angielką. Zmarła, gdy był bardzo młody. Ojciec, który był w służbie dyplomatycznej w Londynie, ożenił się powtórnie, znowu z Angielką, ale gdy wrócił do Polski i stracił pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, bo był w opozycji do Piłsudskiego, rozwiedli się. Jego trzecią żoną została Polka. Jej siostra bliźniaczka miała dwie córki, też bliźniaczki - Halę i Lili, czyli Alicję. Gdy w 1939 roku wybuchła wojna rodziny Bolesława i Alicji zamieszkały razem. Po skończeniu gimnazjum na kompletach Biega poszedł do Szkoły Wawelberga, którą Niemcy otworzyli, ponieważ było zapotrzebowanie na techników. Ostatnie egzaminy na inżyniera zdał miesiąc przed wybuchem powstania. Lili wybrała medyczną szkołę Zaorskiego. W czasie okupacji widywali się niemalże codziennie. Bolesław nawiązał kontakty z konspiracją. Był w Szarych Szeregach, przeszedł szkolenie i dostał przydział do batalionu „Kilińskiego”, w którym został dowódcą 2. plutonu. Zwerbował ukochaną, aby prowadziła drużynę młodych panienek i uczyła ich bycia sanitariuszkami. 1 sierpnia Biega w czasie ataku na Pocztę Główną na Placu Napoleona, dzisiaj Powstańców Warszawskich, został ranny. Do szpitala polowego trafił też jego dowódca, Franciszek Szafranek, pseudonim "Frasza". To on przekonał młodego Bolesława do małżeństwa. Dowódca posłał gońca do Alicji z wiadomością: „Jutro będzie twój ślub”. I tak się stało. Po 71 latach od tego wydarzenia Alicja i Bolesław z wielką nostalgią wspominają ceremonię na belach papieru w sklepie nad szpitalem polowym, obrączki z kółek od firanek, wesele z sardynkami, biszkoptami, winami francuskimi, które odbili Niemcom. Mieli szczęście - przeżyli ze sobą ponad 70 lat.

Do Ameryki oboje trafili w 1951 roku. Tu urodziła się piątka ich dzieci. Mają też 12 wnuków. Nadal utrzymują kontakt z dawnymi towarzyszami broni. Odwiedzają Polskę. A pamięć o Powstaniu przekazują rodzinie.

Poznając historię Alicji i Bolesława Biegów wielu ludzi uświadamia sobie, że przejść przez całe życie, z człowiekiem którego się kocha to ogromne szczęście. Ich życie jest potwierdzeniem tego, że w dniu ślubu najważniejsza jest miłość i szczerość, cała oprawa, choć bywa piękna i coraz bardziej zachwyca nie jest wyznacznikiem ani szczęścia ani trwałości małżeństwa. Związek potrzebuje silnego fundamentu, dla tych dwojga ludzi, którym śmierć równie mocno patrzyła w oczy, jak miłość, najważniejsze było uczucie - do siebie wzajemnie i do Ojczyzny, o której wolność walczyli.

Alicja i Bolesław Biega 13 sierpnia 2015 świętowali 71. rocznicę ślubu.

 

Historia Alicji i Bolesława zaczęła się przed wojną. Alicja powiedziała nam - „najpierw oczywiście przyjaźniliśmy się, potem pojawiła się miłość". O takim uczuciu marzy każdy, historia Alicji i Bolesława jest prawdziwa i piękna, są w niej łzy, smutek, strach, jest radość, wspólna droga i spokojny, ciepły dom. Bolesław ma 93 lata, Alicja 92, urodziny obchodzą w tym samym dniu.  Szlachetne rysy Lili  zdradzają, że w młodości była przepiękną kobietą, dziś siwe włosy otaczają pełną dobroci twarz, a w jasnych, niebieskich oczach odbija się jej całe życie, życie z Bolesławem, miłością jej życia i najlepszym przyjacielem. On tryska humorem i jest stale ciekawy świata - "spędza przy komputerze 12 godzin na dobę" - ze śmiechem mówi Alicja. Ich historia to jasny przekaz dla kolejnych pokoleń - w prawdzie i szacunku tkwi cały sekret przepisu na szczęście. Ujęła nas ich niespotykana radość życia, poczucie humoru oraz niezwykła pamięć. W naszej rozmowie przenieśli nas na ulice powstańczej Warszawy, do obozu w Zeithain, gdzie trafili po Powstaniu, opowiedzieli o pomocy wojsk amerykańskich, które stacjonowały na terenie okupowanych Niemiec i wreszcie podróży do nowego domu - do Stanów Zjednoczonych. Nasza redakcyjna koleżanka Joanna, która jest rodowitą warszawianką była podczas naszego spotkania reprezentantem kolejnego pokolenia, dla którego walczyli powstańcy.

W jakich okolicznościach rozpoczęła się Państwa historia?

Poznaliśmy się przed wojną. Mieliśmy wtedy po kilkanaście lat. Byliśmy oboje uczniami.  Alicja w momencie rozpoczęcia wojny miała 2 lata do ukończenia liceum, które skończyła już na kompletach, potem wybrała Szkołę Medyczną Zaorskiego (w marcu 1941 roku powstała za zgodą władz niemieckich  w Warszawie z inicjatywy doc. Jana Zaorskiego Prywatna Szkoła Zawodowa dla Personelu Sanitarnego. W rzeczywistości była ona tajnym Wydziałem Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego - przyp. red.).  Ja najpierw uczęszczałem do liceum w Rydzynie, to była szkoła ufundowana przez książąt Sułkowskich w VIII wieku. Pamiętam, że z języka polskiego miałem dwa stopnie - za język 2,  a za twórczość - 4 - ze śmiechem wspomina Bill.  W momencie rozpoczęcia wojny został mi tylko rok do matury, zdałem ją już na tajnych kompletach w Warszawie. Kiedy w 1941 roku Niemcy potrzebowali techników otworzono Wyższą Szkolę Inżynierską H. Wawelberga (szkoła ta istniała w latach 1891-1951, została ona włączona do Politechniki Warszawskiej). Tak uzyskałem stopień inżyniera, dyplom otrzymałem już w Anglii. 

Jednocześnie pracowałem w ruchu podziemnym, ukończyłem tam szkołę podchorążych. Przyłączyłem do Batalionu im. płk. Jana Kilińskiego, który w czasie powstania  był w Śródmieściu. Byłem dowódcą jednego z plutonów.  1. dnia powstania - wyszliśmy z punktu przygotowania na Marszałkowskiej koło PKO, naszym pierwszym obiektem był „Prudential”, on nie był broniony przez Niemców, więc bez trudu go zdobyliśmy. Naszym głównym celem ataku była Poczta Główna, stały tam wojska niemieckie. Kiedy na Placu Powstańców szykowaliśmy się do ataku, w ciągu nocy, leżąc koło barykady zostałem ranny z karabinu maszynowego. Pierwsze dwa tygodnie spędziłem w szpitalu polowym. Chcieli mu amputować rękę - dodaje Alicja - ale doktor Mirosław Vitalii (doktor Mirosław Vitali wraz z małżonką prowadził  podczas w Powstania Warszawskiego szpital polowy w podziemiach sklepu papierniczego przy Moniuszki.  Po upadku Powstania oboje zostali wywiezieni do obozu jenieckiego w Zeithain. Po zakończeniu wojny przedostali się do Anglii. Doktor Vitalii całe życie prowadził prace nad ulepszaniem protez. W uznaniu jego pracy otrzymał od królowej Elżbiety II „Order of the British Empire.” - przyp. red.) bez prześwietlenia złożył ją i na szczęście uratował.  Bill miał zegarek w momencie kiedy został ranny, po latach  niektóre kawałki zegarka wychodziły z rany - wspomina Lili z troską.  

Czy wracacie Państwo wspomnieniami do dnia Waszego ślubu, który odbył się 13. dnia Powstania?

Tak, bardzo często. Leżałem w małym szpitaliku w podziemiach na ulicy Moniuszki. Mój dowódca Franciszek Szafranek „Frasza” leżał w tym samym szpitalu co ja. Wcześniej zwerbowałem Alicję, by prowadziła pluton sanitariuszek, mieliśmy stały kontakt ze sobą. Lili przychodziła często mnie odwiedzać w tym szpitalu. Mój dowódca obserwując całą sytuację, zapytał: „Dlaczego się nie pobierzecie?” odparłem na to: „Jak można się pobrać w tym czasie” - powiedział krótko: „Ja to załatwię”. Posłał gońca do dowódcy batalionu i wieczorem przyszła łączniczka z pozwoleniem na ślub, posłaliśmy gońca do Lili.

Zupełnie się tego nie spodziewałam - wspomina  Alicja.

 Szpitalik był w podziemiach, a na poziomie ulicy był sklep papierniczy, tak więc ołtarz urządzony był na belach papieru. Ślubu udzielał nam ksiądz Wiktor Potrzebski „Corda”, który zginął w czasie Powstania. Po drugiej stronie ulicy w restauracji Adria mieściła się grupa propagandowa AK, byli tam filmowcy i między innymi fotograf  Eugeniusz Lokajski „Lokaj”, kiedy usłyszeli, że pod drugiej stronie ulicy odbywa się ślub szybko przybiegli z aparatami.

Księdzu się nie podobało, że robią tyle hałasu - dodaje ze śmiechem Alicja. Obecny na ślubie był również ojciec Billa. Był zdziwiony i nie pochwalał naszej decyzji, mówił, że to nie jest dobry czas, że możemy przecież zginąć, ale zgodnie odpowiedzieliśmy, że musimy się pobrać właśnie dlatego - że przecież możemy zginąć. Żona doktora Vitalia wpadła na pomysł obrączek z kółek do firanek. Któraś z dziewczyn mieszkających blisko pożyczyła mi koszulę, wszystko co miałam wtedy na sobie było brudne - wspomina Alicja.

Na poczcie Niemcy mieli mnóstwo zapasów: francuskie wina i sardynki, angielskie papierosy. Z tych zdobyczy przygotowaliśmy weselną ucztę. Na ślubie nie było mojego drużby, ponieważ trwał atak niemiecki na Nowym Świecie, i tam był cały oddział. Ale wieczorem, kiedy atak się zakończył w biurze ministra Poczty Głównej odbyło się wesele. Potem wróciliśmy do szpitaliku, a moje łóżko było zajęte przez innego rannego, powiedzieli mi, że jeśli jestem dość zdrowy by brać ślub, to nie ma miejsca dla mnie w szpitalu. Wróciliśmy zatem na pocztę i spędziliśmy noc poślubną na podłodze - mówi Bill.

Później Niemcy rozpoczęli bombardowanie,  powiedziałam - „Bill nie idziemy do schronu”, wielu ludzi poszło, niestety zginęli. Ja byłam lekko ranna, ponieważ maszyna do pisania uderzyła mnie w rękę, ale na szczęście to nie było nic poważnego - wspomniała Lili.

Po bombardowaniu poczty uczestniczyłem w bitwie o PASTę. (Walki o PASTę były jednymi z najbardziej zaciętych walk Powstania Warszawskiego. Budynek przy ulicy Zielnej został wybudowany w 1908 roku. Od 1922 roku mieściła się tam centrala Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej, stąd nazwa PAST-a. Z początkiem okupacji niemieckiej w Warszawie Niemcy uczynili z budynku PAST-y jeden z najważniejszych punktów. To właśnie przez tę centralę Berlin koordynował łączność na terenach okupowanej Polski i przesyłał rozkazy jednostkom walczącym na froncie wschodnim. Budynek PAST-y miał więc ogromne znacznie. Budynek Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej został zdobyty po 20 dniach oblężenia - przyp. red.). Wielu naszych żołnierzy zostało zabitych, z naszej całej 4 kompanii zostało tylko 14 chodzących, do końca Powstania byliśmy na ulicy Brackiej róg Widok.  Myśmy nawet mieli czołg, który podjechał pod nasz budynek, rzucaliśmy z balkonu granaty i się wycofał. Ale już nie uczestniczyliśmy w walkach, między nami a Alejami Jerozolimskimi były same gruzy, ten budynek, tam gdzie się znajdowaliśmy, stał ostatni cały budynek ulicy Brackiej.

Uratowaliśmy się - wspomina Lili - bo byliśmy bardzo blisko siebie, powiedziałam: „Bill musimy stąd wyjść, bo rzucają bomby ulica po ulicy” i wyszliśmy.

Jak potoczyły się Państwa  losy po zakończeniu Powstania?

Kiedy skończyło się Powstanie ciągle odczuwałem, że moja rana mi dokucza. Lili powiedziała, że musimy wrócić do szpitala. Tak się stało. Ale  zostaliśmy wywiezieni do obozu jenieckiego. Jechaliśmy w niemieckim w pociągu sanitarnym, ranni i lekarze z rodzinami oraz cały ekwipunek medyczny. Ludzie nawet nie wyobrażają sobie, że taka sytuacja mogła zaistnieć, ale obsługiwał nas w tym wagonie stary niemiecki żołnierz, a przecież byliśmy w drodze do niewoli.  

W kwietniu komendant obozu, ogłosił, iż na rozkaz Eisenhowera  nie możemy opuszczać obozu. Wtedy właśnie my i sześć innych osób uciekliśmy. Pokonaliśmy 60 kilometrów w 3 dni. Dotarliśmy do strefy amerykańskiej.

Jak Amerykanie zareagowali na uciekających jeńców?

Amerykanie byli nieświadomi tego, że wojska rosyjskie są tak blisko (w momencie rozpoczęcia konferencji w Jałcie Armia Czerwona znajdowała się w odległości 75 km od Berlina, a zachodnie wojska nie mogły przełamać tzw. linii Zygfryda - przyp. red.). Pierwsze pytanie Amerykanów brzmiało: „Gdzie są Ruscy?”, a ja powiedziałem, że Ruscy są 10 kilometrów za nami, i że gdyby się ruszyli, na pewno uratowali by nas. Ale oni mieli przecież swoje rozkazy, a o faktycznej sytuacji nie mieli pojęcia. Za to mieli pełne ręce roboty, musieli zorganizować ewakuację jeńców wojskowych i cywilnych  z terenów Saksonii, Hessen i Lipska. Ogromnym wsparciem była dla nich osoba mówiąca w kilku językach, która mogła im pomóc sprawnie wszystko zorganizować. Były tam dwa wielkie obozy, wielkie kompleksy koszarów - jeńcy wojenni i  cywile, którzy pracowali na farmach i w fabrykach. Jeździliśmy  po całym obszarze Saksonii aby robić spis ludności, która chciała być ewakuowana. Amerykanie pomogli wtedy - nie pamiętam dokładnie, ale około 50 tysiącom osób  przebywającym w obozach na terenie Niemiec.  To prawda - dodaje Lili - Amerykanie byli niezwykle pomocni, jednak musieli wiedzieć o co nam chodzi. Dlatego też znajomość języków była wielkim atutem.

To był kolejny etap wojennej drogi w Państwa życiu.

Zostałem zweryfikowany, aby zostać oficerem łącznikowym do armii amerykańskiej. Pracowałem w Esslingen (koło Sztutgartu). Zajęciem naszym była opieka nad polskimi uchodźcami. Zanim się tam pojawiliśmy Amerykanie posłali Francuzów do Francji, Anglików do Anglii, Norwegów do  Norwegii, Holendrów do Holandii, a niestety z Polakami i pozostałą ludnością ze wschodniej Europy nie wiedzieli co robić.  Dodatkowo każdej nocy osób do ewakuacji przybywało. Przecież po drugiej stronie stali Rosjanie. Nocami przez cały czas ludzie uciekali ze wschodnich Niemiec do zachodnich, aby dostać się do Amerykanów. Każdego dnia było kilkaset osób więcej. A Amerykanie udzielali im pomocy, karmili z własnych zapasów i planowali dalszą ewakuację. Wiele czasu spędziłem  też w sądach. Ze względu na to, że znałem języki byłem często doradcą dla sędziego, i jego tłumaczem, tłumaczem dla prokuratora, i tłumaczem dla oskarżonego.

Esslingen był także wyjątkowym miejscem w Państwa prywatnym życiu.

Tak, urodził się tam również nasz najstarszy syn Mark. Mieszkaliśmy wtedy w domu po pewnym profesorze. Przyznam, że zasadniczo Amerykanie traktowali niemiecką ludność bardzo przyzwoicie. Porównując z okupacją sowiecką Polski, to na pewno nie było żadnego prześladowania ludności, wprost przeciwnie. Nasz pobyt zakończył się po półtorarocznej współpracy z Amerykanami. Ja miałem dokumenty wojskowe angielskie, jednak mieliśmy kłopot co zrobić z Lilą, ponieważ granice zostały zamknięte i poza wojskowymi osobami Anglicy już nie wydawali nikomu żadnych wiz. Na szczęście miałem rodzinę w Anglii i to ona pomogła mi w załatwieniu wizy dla Lili. Z Niemiec nie można było wyjechać bez paszportu, musiałem zatem jechać po paszport do Berlina, tak więc Lili ma paszport ze stemplem rosyjskim, niemieckim, francuskim, angielskim i amerykańskim wydany przez władze w Berlinie. W 1946 roku wyjechaliśmy do Anglii. Amerykańskim wojskowym pociągiem wyjechaliśmy do Paryża. Sierżant był niezwykle zdziwiony tym, że kobieta z dzieckiem siedzi w wojskowym pociągu. A ja poprosiłam go, aby podgrzał mleko dla naszego syna - dodaje Lili. Cała nasza długa podróż była potwierdzeniem niezwykłej życzliwości Amerykanów.

Czy to ta życzliwość zdecydowała o tym, że w 1950 roku zdecydowaliście się Państwo, aby zamieszkać w Ameryce?

Z tym rokiem wiąże się pewna historia, ponieważ tak naprawdę Anglię opuściliśmy jeszcze w 1950 roku, ale to był Sylwester, tak więc Nowy Rok powitaliśmy już w Ameryce - mówi Lili. Pamiętam, jak w Anglii Bill szukał pracy i na rozmowie kwalifikacyjnej, kiedy już właściwie wszyscy byli przekonani, że ją otrzyma zapytano go o miejsce urodzenia. Kiedy urzędnik usłyszał, że Bill urodził się  w Polsce, odmówiono mu. Właściwie to zaważyło na naszej decyzji.  Zamieszkaliśmy w Detroit, gdzie w ciągu 2 tygodni mój mąż dostał pracę.  

Kiedy po raz pierwszy odwiedziliście Państwo Polskę?

Do Polski pierwszy raz przyjechałem w 1972 roku, pracowałem w handlu zagranicznym i podróżowałem po całej Wschodniej Europie.

Wtedy żyła jeszcze moja mama, załatwiliśmy wszystko aby zamieszkała z nami, ale wróciła do Polski - wspomina Lili. Jeszcze w tamtych czasach mieliśmy w Polsce wielu znajomych i rodziny. Dziś już coraz mniej.  

Panie Bolesławie Pan napisał także książkę o swoim życiu: „Trzynastka moja szczęśliwa liczba”.

Tak, dedykowałem ją Lili - powiedział Bill. To historia mojego życia do 1976 roku.

Książka "Trzynastka to mój szczęśliwy numer" ma piękną dedykację:"Dla Lili, która zawsze była przy mnie na dobre i na złe"

 

Jak podoba się Państwu współczesna Polska, obecna Warszawa?

W ubiegłym roku uczestniczyłem w obchodach 70. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Byłem wzruszony i przepełniony dumą, a przede wszystkim byłem zdziwiony tym ile nas jeszcze jest - powstańców. Zobaczyłem też dom, w którym mieszkałem przed wojną. Był to budynek na Mokotowie na ulicy Narbutta. Ponieważ ten dom był cały czas w strefie niemieckiej, na szczęście nie został zniszczony. 

Ja przed wojną mieszkałam na Nowym Świecie i pamiętam jak był pogrzeb Piłsudskiego w 1935 roku, kiedy szła cała defilada, rodzice mówili wtedy - nie za dużo osób na balkonie, bo się zawali.

Utrzymujcie Państwo kontakty z przyjaciółmi z Polski?

Oczywiście. Własnie jeden z moich szkolnych kolegów będzie w tym roku obchodził setne urodziny, pisał nawet do mnie email czy nie przyjechałbym z tej okazji, ale nie wybiorę się niestety.

6 lat temu Bill zabrał wnuka Ryana na obchody upamiętniające wybuch Powstania Warszawskiego. On ukończył historię sztuki na Berkeley College, należał też do klubu międzynarodowego. Ta wyprawa z dziadkiem bardzo mu się podobała.  Kolejny wnuk zajmuje się wspinaczką, mamy też jednego pasjonata grą w szachy. W zasadzie każde z naszych dzieci i wnuków ma bardzo ciekawe zainteresowania. Często opowiadamy im też o czasach wojny i Powstania. 

Na zakończenie rozmowy wspólnie z Alicją i Bolesławem Biega obejrzeliśmy przepiękny album fotografii Eugeniusza Lokajskiego, wydany przez Muzeum Powstania Warszawskiego. Eugeniusz Lokajski zginął podczas Powstania - wyjaśnił Bill, jednak jego fotografie ocalały. Żona fotografa schowała je do puszki i zakopała. Po wojnie udało jej się odnaleźć, zostały przekazane do Muzeum. Album pewnie odziedziczy wnuk Ryan, ze śmiechem skomentowała Alicja.

Po ponad 71 wspólnych latach co według Państwa jest najważniejsze w życiu?

Oczywiście rodzina - Lili i Bill są jednogłośni. Mamy to szczęście, że nasza rodzina, dzieci i wnuki - wszyscy trzymamy się zawsze razem.

Ważne w życiu jest też to, aby kochać to co się robi. Trzeba wierzyć, że praca, którą człowiek się zajmuje jest dobra i niesie pożytek, trzeba czerpać z niej zadowolenie. To co robisz nie musi ci dawać wielkich pieniędzy, ale jest to jest twoje powołanie, to jesteś szczęściarzem.

Rozmawiała: Ewa Wójcik-Szczech

Pamiątkowe selfie

 

 

 

Kategoria: Wiadomości > Reportaże

Data publikacji: 2015-09-08

Baner
Ogłoszenia/classifieds
Ogłoszenia Zobacz ogłoszenia >>
Baner
Baner
Baner
Baner
Plus Festiwal

Podoba Ci się nasza strona?
Polub nasz profil na Facebooku.