PLUS

Baner

Kochaj, to co robisz

Kochaj, to co robisz

Lydia Sarfati dla Czytelników Tygodnika PLUS

Lydia Sarfati jest właścicielką znanej na całym świecie firmy kosmetycznej Repechage. Niedawno mieliśmy zaszyt gościć w siedzibie Repechage w Secaucus. Była to wspaniała szansa żeby zapytać Lydię o klucz do sukcesu, poznać jej męża Davida oraz cały zespół pracowników, w tym wielu Polaków pracujących dla Repechage.

Lydia Sarfati ujmuje swoim ciepłem, zachwyca klasą, a ponad wszystko, jej postawa wobec pracy budzi ogromny szacunek. Podczas rozmowy oczarowała nas historią swojego życia. O karierze i firmie opowiadała w niezwykły sposób. Przenieśliśmy się myślami do salonu kosmetycznego na Manhattanie w latach siedemdziesiątych, do kibucu w Izraelu, gdzie Lydia odkryła moc alg morskich oraz prześledziliśmy początki jej firmy. Historia Lydii Sarfati to dowód na to, że ciężka praca w połączeniu z pasją i szacunkiem dla ludzi jest kluczem do sukcesu.

W drodze do sukcesu

Dzieciństwo i młodość spędziła Pani w Polsce. Do Stanów Zjednoczonych przyleciała Pani jako dorosła kobieta. Jak potoczyła się Pani kariera w nowym kraju?

Urodziłam się w Legnicy. Moja mama pochodziła z Rosji, a tato urodził się w Polsce. Wyjazd z Polski był dla mnie dramatyczny. Ale z takiego dramatu można dobrze wyjść. Nie każdemu się to udaje, bo są ludzie którzy przechodzą dramat i to zostawia w ich życiu ogromne piętno, nigdy już nie mogą się otrzasnąć. Drugą grupę ludzi dramatyczne przeżycia wzmacniają. Tata zawsze mi mówił: "Co cię nie zabije, to cię wzmocni" i to był dla mnie zawsze zastrzyk wzmocnienia na życie. Zrozumiałam, że są dwa wyjścia: albo być człowiekiem sukcesu, albo nim nie być. To jest wybór. Ja wybrałam, że będę człowiekiem sukcesu. Nie bałam się niczego. Kiedy przyleciałam do Stanów Zjednoczonych nie bałam się, że ktoś mi powie "nie". Wtedy myślałam w ten sposób: Co może być najgorsze? Najgorsze może być, że usłyszysz "nie". Analizowałam moje sytuacje w pracy i zawsze dochodziłam do wniosku, że skoro słyszę w odpowiedzi "nie", być może źle się wyraziłam i mój rozmówca mnie nie zrozumiał. Dziś język angielski jest moim pierwszym językiem, ale w tamtych czasach był drugim. Moją ambicją było wówczas, aby wyrazić się w taki sposób, żeby rozmówca powiedział w końcu "tak". Nigdy nie odpuszczałam. Nie wiem czy to nachalność, czy determinacja, ale pomysł sprawdzał się w życiu.

Wyrobiłam licencję kosmetyczki. W tamtych czasach była ona pod licencją fryzjerską—wszystkie kandydatki przechodziły ten sam test. Ekskluzywny francuski butik na Madison Avenue był wymarzonym miejscem dla świeżo upieczonej kosmetyczki. Miałam okazję obsługiwać wielu klientów zajmujących wysokie stanowiska oraz ludzi ze świata filmu i estrady, takich jak Barbra Streisand. W salonie panowała niesamowita atmosfera, a klienci uwielbiali nasze usługi i serwis. Dziś jest to powszechne, ale wtedy—w latach siedemdziesiątych—indywidualne podejście do klienta było nowością. Miałam szansę robić kosmetyki indywidualnie dobrane dla klientów. Posiadaliśmy mikser na pudry, dobieraliśmy kolory i podkłady. Chodziłam do pracy jak do cukierni (śmiech). Lubiłam swoją profesję i byłam w niej bardzo dobra. O moim talencie dowiedziało się wiele ważnych osób. Dostałam propozycję pracy w bardzo dużym salonie na Manhattanie—Ann Kean Salon—gdzie zostałam kierowniczką działu kosmetycznego. Prowadziłam szkolenia dla innych kosmetyczek, pracowałam i nadzorowałam współpracę z laborotorium w Izraelu, wykonywałam dla nich produkty. Salon był ogromny, mieliśmy 12-13 pokoi. Miejsce to cieszyło się popularnoscią wśród klientów oraz dobrą opinią wśród nowojorskich redaktorów. Miałam klientów, którzy pracowali dla wielu znanych czasopism. Przełomem w mojej karierze był obszerny artykuł w Daily News. Był to tekst o wągrach na nosie—co należy zrobić, aby podczas jednego zabiegu pozbyć się ich wszystkich. Po tym artykule wszyscy chcieli umawiać się na wizyty tylko u mnie. Mogłam mieć zaplanowanych 30 zabiegów dziennie i pracować po osiemnaście godzin na dobę, a i tak nie udałoby się umówić wszystkich wizyt. W którymś momencie zdecydowałam się pójść własną drogą.

Kiedy jedne drzwi się zamykają, drugie drzwi się otwierają

Zatem zdecydowała się Pani założyć własny biznes, jakie uczucia Pani towarzyszyły?

Właścicielka salonu, w którym pracowałam, miała inną niż ja wizję moich obowiązków. Cieszyłam się sympatią i zaufaniem klientów, miałam dużo pracy i z miesiąca na miesiąc mi jej przybywało. Doszło do tego, że miałam umówionych klientów nawet w Jom Kipur. Kiedy sprzeciwiłam się, twardo oświadczając, że nie mogę w święto pojawić się w pracy, moja szefowa rzuciła we mnie ze złości jakimś małym przedmiotem. Powiedziałam „nigdy tu nie wrócę” i wyszłam. Oczywiście moja była szefowa i jej partner wiele razy mnie przepraszali i błagali o powrót. Ale byłam stanowcza, powiedziałam absolutnie "nie". Wolałabym pójść sprzątać domy, niż żeby ktoś traktował mnie w taki sposób. Ta decyzja była całkowicie przemyślana i w konsekwencji bardzo dobra dla mojej przyszłości.

Klisar Skin Care Center

Jak doszło do założenia Pani pierwszego salonu Klisar Skin Care Center?

Wiedziałam, że muszę zrealizować swoje marzenie. Otworzenie własnego salonu zajęło mi ponad dziesięć miesięcy. We wrześniu 1977 roku otworzyłam salon kosmetyczny Klisar Skin Care Center mieszczący się przy 53. ulicy, pomiędzy Madison Avenue a Piątą Aleją. W latach 70. w Stanach Zjednoczonych panował kryzys, a Nowy Jork był całkowicie innym miastem niż jest teraz. Rodzice mówili mi wtedy: "Dla jednego śmieci, dla kogoś innego bogactwo". Mimo, że Manhhatan nie miał wtedy najlepszej opinii, dla mnie był to fantastyczny moment i jedna z najlepszych w życiu decyzji. Mogłam pozwolić sobie na otwarcie salonu w takim miejscu, ponieważ płaciłam zaledwie 7-8 dolarów za stopę kwadratową. Oczywiście, że się bałam i miałam pewne wątpliwości. Zdecydowałam jednak, że moim klientem będzie kobieta pracująca. Miałam wiele kontaktów z poprzedniej pracy. Redaktorki nowojorskich magazynów w zamian za zabiegi kosmetyczne reklamowały mój salon. Doszło do tego, że klientki czekały na wizytę nawet trzy miesiące. Wykonywałyśmy wspaniałe zabiegi. Przede wszystkim dbałyśmy o to, aby nasi klienci czuli się komfortowo, serwowałyśmy kawę, ciasteczka, kanapki, herbatę z samowaru. Zawsze bardzo ważna była dla mnie rozmowa z klientkami. Jak mogę przeprowadzić dobry zabieg nie znając klientki? Stres i styl życia mają ogromny wpływ na skórę. Należy wziąć pod uwagę wszystkie czynniki, aby wykonać naprawdę dobry zabieg: mogę ci pomóc, ale musisz się otworzyć, może kłócisz się codziennie z mężem i dlatego właśnie masz pryszcze? Zabieg, kosmetyk i styl życia są równie ważne. Podstawą pracy kosmetyczki jest troska o cały organizm—stan ducha i piękno ciała są nierozłącznymi elementami, wzajemnie na siebie oddziałującymi. Salon prosperował genialnie, stale wydłużaliśmy godziny pracy, ale i tak nie byliśmy w stanie obsłużyć wszystkich klientów. Wtedy pojawił się kolejny pomysł.

Four Layer Facial

Wpadłam na pomysł zabiegu Four Layer Facial, który po tylu latach nadal jest naszym hitem. Wiedziałam, że szukam kuracji, która przyniesie fantastyczny rezultat, bez względu na to czy wykona go kosmetyczka, która dopiero skończyła szkołę, czy taka, która pracuje w zawodzie od 20 lat. Chciałam stworzyć zabieg, do którego wykonania nie będą potrzebne żadne maszyny. Miał być samowystarczlny i zawierać wszystko czego skóra potrzebuje. Taki właśnie jest Four Layer Facial. Zrobiłam go na bazie alg morskich.

Popularne dziś algi morskie kilkadziesiąt lat temu nie były tak znane, zwłaszcza w kosmetyce. Skąd zatem pomysł na wykorzystanie ich w świecie urody?

Kocham morze, zawsze się nim interesowałam. Wierzę, że morze daje siłę gdy człowiek jest chory lub zmęczony. Wspominam nasze wycieczki do Sopotu. Kiedy tak stałam i patrzyłam w morze, dawało mi to niezwykłą siłę. W latach 70. mój mąż po raz pierwszy zabrał mnie do Izraela. Byłam niezwykle ciekawa jak żyją ludzie w kibucu. Zafascynował mnie tamten model społeczeństwa, ale moją uwagę przykuły też smaki i zapachy lokalnych warzyw i owoców. Nie mogłam pojąć jak w tak suchych warunkach wyrosły tak doskonałe dary natury. Mąż śmiał się ze mnie i pytał, czy chcę zostać rolniczką. Odpowiadałam, że nie wiem dlaczego się tym interesuję, ale chcę wiedzieć jak to jest możliwe. Gdy pytałam o tajemnicę smaku i zapachu lokalnych warzyw zawsze padała odpowiedź "seaweed" [wodorosty]. Pomyślałam, że skoro algi morskie tak doskonale odżywiają rośliny, to zapewne idealnie sprawdzą się w kosmetyce.

Znalazła Pani odpowiedź, która miała duży wpływ na Pani karierę i życie, prawda?

Po powrocie z Izraela zbierałam informacje o algach. Już wtedy wiedziałam, że to składnik, który nie ma sobie równych. Wyciąg z alg morskich obfituje w mikroelementy, aminokwasy i witaminy. To wszystko pochodzi z jednego miejsca, czyli z morza, które jest niezwykle wartościowe. Wciąż zgłębiałam ten temat, gdy w 1979 roku francuski magazyn "L'Officiel" opublikował duży artykuł o mojej pracy w Salonie Spa Klisar. Zaraz po tym artykule zadzwonił do mnie Paul Chevalier z niespodziewaną propozycją. Okazało się, że ma coś czego potrzebowałam— to znaczy algi. Tak narodziła się długoletnia współpraca. W 1980 roku wypuściłam na rynek swój produkt. Byłam pierwszą osobą w Stanach Zjednoczonych, która rozpoczęła produkcję kosmetyków na bazie alg morskich. W pamięci utkwił mi pewien wywiad dla New York Times. Redaktorka zapytała mnie ile lat, według mojej oceny, upłynie zanim algi pojawią się w powszechnym użyciu. Powiedziałam, że zapewne około 20 lat. Nie pomyliłam się.

Repechage, czyli druga szansa

Zaczęłam myśleć co dalej. Zawsze wierzyłam w kosmetykę, która dba o całe ciało, a nie tylko o twarz. Każdy z moich zabiegów rozpoczynał się kąpielą. Klienci pytali mnie często: dlaczego mówisz mi o ciele, mnie interesuje kuracja dla twarzy. Wtedy przypominałam, że twarz jest związana z całym ciałem i jest oknem do wnętrza organizmu. Zaczęłam realizować moją filozofię piękna: twarz i ciało. Wyjaśniałam klientom i uczniom, że skóra jest największym organem, jaki mamy, chociaż zazwyczaj o tym nie myślimy. Skóra jest połączona ze wszystkimi organami. Nie możemy lekceważyć jej potrzeb. Kapiel, masaż ciała i codzienne używanie szczotki, aby stymulować skórę, są niezwykle istotne. Zawsze podkreślam, że jeśli człowiek się dobrze czuje i dobrze wygląda, to ma więcej energii, a co za tym idzie więcej możliwości. Na nasze piękno ma wpływ dosłownie wszystko: to co jemy, jak jemy, czy jemy zdenerwowani. Niedawno byłam we Włoszech i przekonałam się, że w kulturze Włochów obiad to obiad—przerwa, którą szanują wszyscy. Niezwykle ważne jest dla mózgu, żeby robić takie przerwy. Dbam o to we własnym życiu oraz w życiu moich pracowników. Na przykład wczoraj zorganizowaliśmy w naszej firmie zajęcia jogi. Mieliśmy nerwowy dzień, poprosiłam moją córkę, Ires Wilbanks, instruktorkę jogi, aby pokazała pracownikom firmy kilka prostych ćwiczeń. Po godzinie wszyscy byli uśmiechnięci i zrelaksowani. Dlaczego? Bo ludzie potrzebują chwili relaksu. Nie możesz dobrze myśleć jeśli codziennie przeżywasz duży stres. Repechage to nie tylko druga szansa dla pięknej skóry, to jest druga szansa myślenia inaczej. Filozofię Repechage przekazujemy salonom oraz kosmetyczkom, które z nami współpracują i—mamy nadzieję—wszystkim klientom, którzy wybrali naszą markę.

Mówi Pani o swojej pracy niezwykle pięknie, w każdym Pani zdaniu czuć niezwykłą miłość i pasję. Zapewne wiele osób widzi w Pani swojego idola i wzór do naśladowania.

Podróżując po całym świecie, ludzie pytają mnie: jak mogłaś osiągnąć taki sukces w Stanach Zjednoczonych, to nie jest łatwy kraj. Mam jedną odpowiedź: jeśli kochasz to co robisz i jest to prawdziwa pasja, to zawsze będziesz mieć dobre wyniki. Nie jest istotne czy jesteś sprzątaczką, czy kierowniczką. Jesli nie kochasz tego co robisz i myślisz z nienawiścią o pójściu do pracy, to zabija nie tylko Ciebie, ale i niszczy możliwość odniesienia sukcesu. Nigdy w życiu nie trzeba bać się żadnej pracy. Trzeba kochać to co się robi i wtedy są najlepsze wyniki.

Dziś Pani Repechage to prężnie działająca firma, posiadająca swoich fanów także w Polsce. Jak ocenia Pani współpracę z Polakami?

Obecnie moja firma współpracuje z uniwersytetami w Polsce, między innymi w Warszawie i Krakowie. Często prowadzimy szkolenia, wykłady i spotkania ze studentami. Podczas szkoleń dzielimy się naszą wiedzą i prezentujemy kosmetyki. Także na miejscu, w New Jersey, zatrudniam wielu Polaków i cenię sobie ich profesjonalizm. Ale najlepiej będzie poznać ich osobiście, zapraszam na wycieczkę po firmie Repechage.

Lydia Sarfati oprowadziła nas po biurach i pomieszczeniach administracyjnych firmy, przedstawiając licznych polskojęzycznych pracowników. Żegnając się przekazała nas w ręce Davida. Mąż Królowej Alg wyjawił nam tajniki linii produkcyjnej Repechage i oprowadził po fabryce.

Firma Repechage mieści się w Secaucus. Jedną z części budynku zajmują biura, sala konferencyjna i szkoleniowa, a w drugiej częsci znajduje się fabryka, gdzie powstają kosmetyki Królowej Alg. W pierwszym pomieszczeniu David pokazał nam jak pozyskiwane są algi firmy Repechage. Sprowadzane są one z czystych wód u wybrzeży Bretanii we Francji. Obecnie trwają rozmowy z dostawcami alg z wybrzeża USA. Algi przetwarzane są w fabryce według zastrzeżonej receptury. Przy przetwarzaniu nie mogą one stracić swoich wartości. Firma Repechage gwarantuje najwyższą jakość kosmetyków i posiada certyfikat ECOCERT, ISO-9001 oraz GMP (Good Manufactoring Practice). 

W kolejnym pomieszczeniu miałyśmy szansę zobaczyć jak powstaje "Cell Renewal C-Serum"– Cytoserum z alg. To niesamowita esencja ze świeżych alg, która głęboko regeneruje cerę. Algi z gatunku Laminaria digitata zawierają 12 witamin (kompleks witamin B, witaminę C, K, E), które wpływają na procesy regeneracyjne skóry i uszczelniają naczynia krwionośne, 18 aminokwasów, dzięki którym skóra szybciej się odbudowuje i jest nawilżona, a także 42 mikroelementy (w tym cynk, potas, wapń, magnez, krzem i inne), które katalizują niezbędne procesy zachodzące w naskórku i regenerują jego uszkodzenia.

Podczas wizyty w fabryce David zwrócił również uwagę, że opakowania produktów są produkowane w USA: nic nie sprowadzamy z Chin—zapewnił nas. Ostatnim przystankiem było spotkanie z pracownicami, które właśnie pakowały przesyłkę do krajów azjatyckich. Peeling z morskimi składnikami aktywnymi w praktycznym aplikatorze—Rapidex Marine—robi tam bowiem prawdziwą furorę.

Na zakończenie David zaprezentował nam jedną z nowości jaką jest Peppermint Sea Twist. To intensywnie ujędrniający i wyszczuplający zabieg z użyciem bandaży oraz ekstraktu z trzech mięt, dostarczający skórze niezbędnych witamin i minerałów potrzebnych w procesach regeneracji i odchudzania. Prawdziwa rewelacja.

Te i inne kosmetyki firmy Repechage cieszą się wielkim powodzeniem na całym świecie. Wierzymy, że Polki mieszkające w Stanach Zjednoczonych skorzystają z bogatej oferty firmy i pokochają jej produkty.

Serdecznie dziękujemy Państwu Lydii i Davidowi Sarfati za spotkanie i rozmowę.

Za pomoc w aranżacji spotkania dziękujemy pracownikom firmy Pani Joannie oraz Panu Piotrowi.

Serdecznie pozdrawiamy także całą polskojęzyczną załogę Repechage, było nam niezmiernie miło Państwa spotkać.

 

Kategoria: Wiadomości > Reportaże

Data publikacji: 2016-02-05

Baner
Ogłoszenia/classifieds
Ogłoszenia Zobacz ogłoszenia >>
Baner
Baner
Baner
Baner
Plus Festiwal

Podoba Ci się nasza strona?
Polub nasz profil na Facebooku.