Śmieci, odór nieczystości i wszechobecne błoto, którym ubrudzone było dosłownie wszystko. Czy to opis średniowiecznego miasta? Nie, tak wyglądał Nowy Jork jeszcze w połowie XIX wieku.
Przed wybuchem wojny secesyjnej miasto miało tak duży problem z kanalizacją, że mawiano iż „zapach” NYC czuć nawet 5 mil od miasta. Oglądając filmy historyczne z czystymi, wybrukowanymi ulicami, modą rodem z ówczesnego żurnala i lśniącymi powozami widzimy upiększoną wersję ówczesnej rzeczywistości. A prawda jest taka, że Nowy Jork po prostu bardzo śmierdział. I chodziło nie tylko o problemy kanalizacyjne… Samym mieszkańcom miasta można było sporo zarzucić jeśli chodzi o higienę osobistą. Jak można było temu zaradzić? Myć się częściej i nie wyrzucać zawartości nocnika na ulicę? Otóż nic z tych rzeczy. Najprostszym sposobem okazały się być… kwiaty!
Umieszczone w domu maskowały nieprzyjemne zapachy dobiegające z kuchni lub ulicy a postawione na stołach w restauracjach ukrywały wątpliwe „aromaty” unoszące się wokół niektórych gości. Problem był na tyle rażący, że przez cały XIX wiek przy sukniach czy surdutach jako „odświezacze powietrza” noszono małe bukieciki fiołków lub konwalii.
Zapotrzebowanie na kwiaty w Nowym Jorku - żywe i cięte - wzmogła jednak nie tylko potrzeba ulepszenia standardów życia w mieście. Chodziło także o modę a ta - jak zwykle w przypadku Stanów Zjednoczonych - przybyła z Europy. A dokładniej z wielkich aglomeracji - Londynu, Amsterdamu czy Paryża, gdzie triumfy święciły olbrzymie targi kwiatów.
Początkowo rynek kwiaciarski NYC był raczej skromny. Okoliczni farmerzy przywozili swoje produkty do miasta i sprzedawali je bezpośrednio na ulicach lub na ogólnospożywczych targach jak West Canal Street Market, który niebawem rozrósł się na sąsiednie ulice i ciągnął się od Washington Street po Fulton i Chambers Street.
Zapotrzebowanie na kwiaty sprawiło jednak, że już na początku lat 50-tych XIX wieku z targu wyodrębnił się West Canal Street Floral Market a w kolejnych latach - Union Square Flower Market. Od tej pory ten rejon miasta nosił dumne miano New York City Flower District i był świadkiem prawdziwego kwiatowego szaleństwa, które niebawem dopadło całe miasto.
Czasy wiktoriańskie w Europie to czas triumfu kwiatów - róże, irysy, chryzantemy, tulipany, azalie i storczyki były wszędzie. Na obrazach, ilustracjach w książkach, sukniach, kapeluszach, dywanach, tapetach czy frontonach budynków. Służyły jako pośrednicy w wyznawaniu uczuć, wspomniany wcześniej odświeżacz powietrza a nawet… kapitał inwestycyjny. Odkrycia Darwina sprawiło, że specjalnymi względami cieszyły się storczyki a najbogatsi Amerykanie bawili się w hodowców tych niezwykłych kwiatów wydając na ich sadzonki tysiące dolarów.
Jednocześnie okolice NYC zapełniły się wyspecjalizowanymi szklarniami. Do 1900 roku w stanie Nowy Jork było ich 237 a drugie tyle w New Jersey. To wszystko sprawiło, że zwiększyła się różnorodność gatunków kwiatów dostępnych na Union Square Market - obniżyły się także ich ceny. I tak bukiet 10 róż kosztował $1, azalia - $3.50 a paprotki w doniczce - 1$ za sztukę. Z zasady kwiaty cięte ze względu na ich delikatność i nietrwałość były uważane za cenniejsze niż te doniczkowe, w związku z czym na ich duże ilości pozwolić sobie mogli jedynie najbogatsi nowojorczycy.
Mimo stosunkowo wysokich cen zainteresowanie kwiatami ciętymi było tak wielkie a ich sprzedaż tak opłacalna, że jak grzyby po deszczu w Nowym Jorku zaczęły pojawiać się kluby i stowarzyszenia florystyczne.
Handlowcy rywalizowali zacięcie i bezwzględnie a fakt, że byli zrzeszeni sprawiał, że częściej decydowali się na sprowadzanie roślin z dalszych zakątków kraju. Niebawem na ulicach Nowego Jorku można było zatem zakupić kwiaty z ogrodów i szklarni Massachusetts, Kentucky, Kansas, Illinois czy Florydy. A jak transportowano rośliny? Wkładano ja w drewniane skrzynie i obkładano lodem. Praktyka ta, która sprawdziła się tak bardzo, że bywa stosowana także współcześnie.
Tymczasem kwiaciarze - zwani już wtedy florystami, którzy w międzyczasie z chodników przenieśli się do eleganckich sklepów, walczyli o klienta! W związku z tym na początku XX wieku co lepsze nowojorskie ulice dosłownie zastawione były wymyślnymi kwietnymi konstrukcjami, girlandami czy pergolami. Firmy florystyczne proponowały swoje usługi podczas słynnych nowojorskich wystawnych bali (gdzie sale - wedle obowiązującej mody - miały dosłownie tonąć w kwiatach), wyścigów konnych, gali charytatywnych, ślubów i pogrzebów. Równocześnie rozwijała się produkcja kwiatów sztucznych - z jedwabiu i aksamitu, w której przez lata na światowych rynkach królował właśnie… Nowy Jork.
Moda na orchidee, która w USA trwa właściwie do dziś - pojawiła się dopiero w latach 40-tych, kiedy to dział reklamy firmy Thomas Young Orchids, uprawiającej te wspaniałe rośliny, wpadł na pomysł wysyłania do kwiaciarzy ulotek przedstawiających różne odmiany orchidei wraz z instrukcjami jak używać ich jako dekoracji - zwłaszcza podczas ważnych okazji, jak śluby, wesela czy chrzciny. Metoda zadziałała i do dziś dla większości Amerykanów orchidee to symbol klasy i luksusu.
Dziś po olbrzymich nowojorskich targach kwiatów nie ma właściwie śladu. Imponujący niegdyś Flower District skurczył się do West 28th Street. Jak niegdyś, warto jednak odwiedzić to miejsce, jeśli chcemy czegoś więcej niż mizerne roślinki z supermarketów. Ale jak wiemy natura nie lubi próżni i sentyment nowojorczyków do kwiatów jest wciąż obecny. Widać to choćby w tłumach odwiedzających Botanical Garden podczas dorocznego „Orchid Show” - który w tym roku obchodzi swoje dwudziestolecie, popularności Macy’s Flower Show czy w powstaniu takich inicjatyw jak ukwiecony coraz bardziej High Line Park czy L.E.A.F. Festiwal. Zatem jeśli myślicie, że Nowy Jork to jedynie betonowa dżungla, pobuszujcie w niej trochę, a dostrzeżecie jak silnie bije jej zielone serce.
The Orchid Show: Natural Heritage
New York Botanical Garden
18 lutego — 23 kwietnia 2023
26 marca - 10 kwietnia 2023
www.macys.com
L.E.A.F Festival
9, 10 i 11 czerwca 2023
Zuza Ducka
Kategoria: Podróże > Weekend z PLUSem
Data publikacji: 2023-03-03