Tłusty Czwartek… Dzień bezwstydnego obżarstwa, rozkosznych słodkości, wszelakich przysmaków mających jedno zadanie - rozpieścić nasze podniebienia. A z czego tego dnia najbardziej cieszą się kubki smakowe? Wiadomo - z pączków!
Pysznych, puszystych kulek wypełnionych płynną słodyczą. Polskie pączki są klasą samą w sobie i wszyscy wiemy, że żadne inne nie mogą się z nimi równać, jednak mieszkając w Stanach nie jest możliwe, żeby nie skosztować tutejszej odmiany pączka - donuta. Donut jest przekąską, którą Amerykanie potrafią raczyć sie często i w olbrzymich ilościach. Pudełka pełne tych ciastek przynosi się do pracy, obdarowuje nimi przyjaciół, nauczycieli, solenizantów, klientów. Jednym słowem donut jest dobry na wszystko!
Ale jak rozpoczęła się jego niesamowita kariera? Co sprawiło, że - parafrazując słynny slogan reklamowy - „America runs on… donuts?”
Jak głosi legenda - a dokładniej rozprawy naukowe poświęcone kuchni kolonialnej - pierwszy donut zawitał na amerykańską ziemię wraz z duńskimi osadnikami w początku XVIII wieku. Nazywał się wtedy „olykoek” czyli ciasto olejowe. Duńscy i holenderscy koloniści rozpropagowali ten przysmak w Nowym Amsterdamie do tego stopnia, że na początku XIX wieku angielskie książki kulinarne wymieniały donuta jako jeden z typowych amerykańskich deserów.
Jednak na swój wielki triumf skromny potomek „olykoeka” musiał poczekać do pierwszej wojny światowej. To właśnie wtedy amerykańskim żołnierzom stacjonującym we Francji wolontariuszki Armii Zbawienia serwowały donuty, aby przypomnieć im smaki ojczyzny, za którą tak tęsknili. Wolontariuszki - nazywane Donut Lassies - musiały albo być wyjątkowo ładne albo umiały robić szczególnie pyszne paczki, bo gdy tylko wojacy wrócili na ojczyzny łono zaczęli głośno domagać się… donutów właśnie. Od tego momentu produkcja deseru skoczyła do góry.
Od dziesięcioleci wśród „donutofilów” a także historyków kulinarnych odbywa się dyskusja - jak w amerykańskich pączkach pojawiła się dziurka. Niektórzy twierdzą, że powstała ona po to, by… nie zjeść za dużo i ułatwić trawienie, inni - że wynikało to ze… skąpstwa, ale najbardziej popularna teoria dotyczy morza a dokładniej pewnego kapryśnego kapitana. A co ma kapitan do dziurki w pączku? Otóż całkiem sporo.
Kapitan nazywał się Hanson Gregory i w połowie XIX wieku dowodził statkiem handlowym w Nowej Anglii. Jedna z wersji legendy głosi, że Gregory’emu bardzo nie smakowały serwowane na pokładzie donuty. Narzekał, że były one niedopieczone w środku i zażądał, że aby uniknąć zakalca w każdym z pączków zawczasu robić dziurkę. Według innej wersji, na pomysł nowego kształtu deseru wpadła troskliwa matka kapitana, która dawała mu na drogę własnoręcznie zrobione pączki z dziurką, dzięki której kapitan mógł… powiesić je na kole sterowym i cieszyć się ich smakiem cały dzień. Jak było - nikt do końca nie wie. Ważne, że według znawców tematu, dziurka w donucie pozwala na jego lepsze i bardziej regularne wypieczenie.
Metoda się przyjęła i po dziś dzień najbardziej popularna wersja donuta to właśnie pączek z dziurką w polewie z lukru.
Lata 20-te i 30-te XX wieku to w USA czas rozwoju technologii piekarskich. Rewolucja ta nie ominęła też rzecz jasna pączków. Pierwszą maszynę do produkcji donutów wymyślił w Nowym Jorku w połowie lat 20- tych niejaki Adolph Levitt. Serwował on pączki głodnym widzom okolicznych teatrów, którzy po spektaklu domagali się słodkości.
Dzięki maszynie Levitta mogli oni podziwiać cały proces powstawania pączków - z pulchnym ciastem unoszącym się na rzece oleju i magicznie przybierającym znany kształt.
W 1934 roku podczas Targów Światowych w Chicago donut został wyróżniony jako „ulubiony przysmak Czasów Rozwoju”. Od tej pory producenci pączków deptali sobie po piętach, wymyślając coraz to nowe i doskonalsze receptury. W 1937 roku Vernon Rudolph wydał małą fortunę na sekretny przepis, który zakupił od francuskiego kucharza z Nowego Orleanu. Był to przepis na pączki drożdżowe, które okazały się takim sukcesem, że jeszcze w tym samym roku Rudolph otworzył pierwszy oddział późniejszej donutowej sieciówki Krispy Kreme.
Podczas drugiej wojny światowej donuty po raz kolejny koiły tęsknotę za domem wśród amerykańskich żołnierzy. Donut Dollies - czyli wolontariuszki Czerwonego Krzyża - serwowały pączki prosto ze specjalnych autobusów tzw. Clubmobiles. O znaczeniu donutów niech zaświadczy fakt, iż podczas lądowania w Normandii na pokładzie lotniskowców było aż… 100 Clubmobili!
I po raz kolejny rozsmakowani w pączkach żołnierze po powrocie do kraju domagali się ich coraz więcej i więcej. W sukurs przyszedł im Bill Rosenberg, który w 1950 roku otworzył w Massachusetts pierwszy Dunkin’ Donuts.
Reszta jest historią. W całym kraju zapotrzebowanie na donuty nie maleje. Sklepy z pączkami są na każdym roku i na stałe wpisały się w amerykański pejzaż. Dość powiedzieć, że w końcu XX wieku rocznie produkowano… 10 bilionów pączków!
Zatem kiedy w Tłusty Czwartek będziecie planować zakupy pączków, nie zapomnijcie o choćby jednym donucie. Wszak to prawdziwy smak amerykańskiej historii!
Zuza Ducka
Kategoria: Podróże > Weekend z PLUSem
Data publikacji: 2023-02-15