
Jedna osoba zginęła, kilka tysięcy ewakuowano, ponad 400 domów całkowicie spłonęło - to efekt szalejących w północnej Kalifornii pożarów. Do szpitali trafiło z poparzeniami kilku strażaków. Gubernator Kalifornii wprowadził stan nadzwyczajny.
Pierwszy z pożarów wybuchł w minioną środę na południowy wschód od Sacramento. Obejmuje on już ponad 10 tys. hektarów. Ogień zniszczył tam dotychczas 80 domów i 50 innych budynków, ale zagraża kolejnym sześciu tysiącom. Ponad 3800 strażaków walczy z żywiołem, który na razie jest opanowany tylko w 25 procentach.
Całkowicie poza kontrolą jest drugi groźny pożar, który wybuchł w sobotę 150 kilometrów na północ od San Francisco. W ciągu kilku godzin ogień opanował tysiące hektarów lasu i zagroził kilku miejscowościom. 17 tysięcy osób musiało się ewakuować. Dotychczas spłonęło 300 domów, ale zagrożonych jest 9 tysięcy.
Opuścić swe domy miało też 3,5 tys. osób, mieszkających w miejscowościach w pobliżu Parku Narodowego Kings Canyon, w środkowej Kalifornii, gdzie płomienie zajęły już obszar 52 tys. hektarów. Pożar wybuchł 31 lipca z powodu uderzenia pioruna.
Pożary szalejące na dotkniętym od kilku lat suszą zachodzie Stanów Zjednoczonych mogą być najbardziej szkodliwe w historii. Sytuację komplikuje silny wiatr wiejący z prędkością ponad 50 kilometrów na godzinę, który szybko przenosi ogień. Na walkę z żywiołem w Kalifornii od lipca wydano już 212 mln dolarów.
Osoby, które straciły dach nad głową, mogą schronić się w specjalnych ośrodkach uruchomionych przez Czerwony Krzyż.
Kategoria: Wiadomości > USA
Data publikacji: 2015-09-16